O 8 mamy autobus do David, na terminal Albrook docieramy metrem, które już mamy obcykane. To duży autobus, całkiem wypełniony pasażerami, za który płacimy 15,25$/os. Jedziemy porządną, czteropasmową asfaltową drogą, za oknem zielony krajobraz. Czysto, nie ma śmieci. W południe zatrzymujemy się na 25 minut w Veraguas. W comedorze DGI Cocina 507 zamawiamy dos pañuelitos de queso y dos chichas de maracuya y limon za 2,50$.
Jedziemy dalej, w międzyczasie suszymy nasze wczorajsze pranie, które nie wyschło :p trochę drzemię.
Do David zajeżdżamy o 15, godzinę później niż myśleliśmy i o 15.15 już jedziemy amerykańskim, żółtym autobusem szkolnym do Boquete. Jazda trwa godzinę i kosztuje 1,75$/os.! Tanioszka ;) Po drodze znowu łapie nas ulewa. Ale tu sporo pada, nic dziwnego jednak, gdyż to pora deszczowa...
W Boquete bez trudu znajdujemy hostel Mamallena, który zarezerwowaliśmy na Bookingu. I dobrze, gdyż pokój kosztuje 33$, a my płacimy 25$. Niestety, nie można płacić kartą. Wypytujemy recepcjonistę o wszystkie atrakcje w okolicy i właściwie płynnie posługujemy się hiszpańskim, lol ;)

Znowu pada :( wieczorem idziemy na kolację. W pobliskim barze są turystyczne
ceny dla turystów, ale znajdujemy comedor dla lokalsów, taką trochę mordownię,
gdzie kupujemy 2 pyszne porcje za 7$! Tanioszka ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz