Na 7 jesteśmy umówieni z przewodnikiem. Czekamy. Za kratami. tu wszystko jest za kratami. Gdy guia przyjeżdża omawiamy szczegóły naszego 4-dniowego treku w selwie Parku Narodowego Darien. Płacimy po 50$/os. za dzień, czyli 400$ plus kupujemy jedzenie plus po 10$/os. za lanchę i 30$/ 4x4. Drogo!
Pisarro bierze od nas 200$, kseruje nasze paszporty i idzie załatwiać jakieś formalności. Mam nadzieję, że nie zniknie w dżungli z naszą kasą...
Wraca i za 15$ robimy zakupy na trek. Bo musimy jeszcze dodatkowo kupić prowiant! Trochę obłazi, w końcu załatwia łódkę i
dopiero o 9.15 ruszamy w dół rzeki Chucunaque. A ruch na rzece całkiem spory.
Płyniemy pół godziny i
przesiadamy się do chevroleta 4x4, którym najpierw jedziemy zameldować się do
Senafronte w Real, później do domu Pisarro, gdzie się długo grzebie i dalej
wąską drogą przez selwę, nawet przejeżdżając w bród przez strumienie.
Po pół
godzinie wysiadamy i ok. 11 ruszamy w dżunglę. Idziemy jakąś godzinę i 15
minut, czasem po konarach lub kamieniach przez wodę. Prawdziwa dżungla. Zaczyna kropić, potem coraz
mocniej pada, grzmi i w końcu rozpętuje się prawdziwa, tropikalna ulewa. Na
szczęście mamy już blisko do campamiento, ale i tak jesteśmy przemoczeni do
suchej nitki! ;(
Po jedzeniu opowiada, co będziemy robić jutro, pojutrze i popojutrze, ale chwila, co z dzisiaj?? Jest dopiero 14 i nie ma nic do robienia?! Nie z nami te numery! Naciskamy go więc troszeczkę i proponuje spacer do cascada. Idziemy przez dżunglę aż do rzeki i kawałek w górę strumienia, musimy iść po śliskich głazach i kamieniach; dobrze, że mamy wodne buty!
Ale znów zaczyna padać, więc żwawym krokiem wracamy do campamiento.
Idziemy odpocząć do naszego domku.
W obozowisku jest kilka drewnianych budynków, na solidnych, murowanych
podmurówkach, pomalowanych na jaskrawy żółty i zielony. Jest piętrowy domek dla
turystów z ośmioma piętrowymi łóżkami, które mają tylko materace,
pościeli czy nawet koców oczywiście nie ma. Jest domek dla obsługi, która
przebywa tu przez 30 dni, a potem ma 30 dni wolnego; aktualnie jest tu dwóch
dużych Murzynów :p Jest też kuchnia z kuchenką gazową, podłączoną do wielkiej
butli i nawet ogromna zamrażarka. Gdybyśmy to wiedzieli, przynieślibyśmy sobie
piwo ;) Są prysznice z zimną wodą z pobliskiego strumienia i toalety. Niestety,
nie ma hamaków :(
Odpoczywamy sobie, ale długo nikt nas nie woła na kolację, więc koło 20
idziemy się dopomnieć o jedzenie. Chyba Pisarro tego się nie spodziewał, bo
daje nam tylko smażone 2 plasterki mielonki i 3 batatów. Zjadamy 'kolację' i
idziemy spać. Zasypiamy przy odgłosach dżungli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz