wtorek, 26 czerwca 2018

Sendero de los quetzales, czyli w poszukiwaniu quetzali

Chyba nam mało, bo wybieramy się na Sendero de los Quetzales. Jedziemy colectivo za 3$/os. i o 10 ruszamy na szlak. Wiedzie on najpierw careterą, czyli wiejską, szutrową drogą wzdłuż łąk i pastwisk, w górę i w dół,  a później już ścieżką przez dżunglę.
















Selva w Darien była dzika, pierwotna i bardzo nam się podobała, ale ta tutaj jest jeszcze piękniejsza, bujna, zielona, kipiąca tą zielenią, zachwycająca swą różnorodnością. Roślinność tu jest tak gęsta, że ścieżka wyrąbana jest przez machetero, na ziemi leżą wielkie ilości pociętych roślin.




































Cały czas idziemy łagodnie w górę, tylko na końcówce trzeba ostro wspinać się po stromych,  ziemnych stopniach aż do El Mirador. Widok tu jest pełniejszy i ładniejszy niż w Darien, ale to i tak ma się nijak do widoków z meksykańskich piramid, skąd- jak okiem sięgnąć- widać tylko selvę. Chwilę odpoczywamy i zaczynamy wracać. Jest 14.15.























































Całą drogę wypatrujemy i nasłuchujemy quetzali, ale trudno je zauważyć w tej gęstwinie. Nagle Maciej mówi 'szszsz', więc skradam się i zaczynam gapić w górę. Jest! Wśród liści, wysoko na drzewie widzimy dość dużego, kolorowego ptaka o zielono-niebieskim grzbiecie i czerwonym brzuszku. Czyżby to był quetzal? Robimy zdjęcia, później będziemy weryfikować :p



















Słyszymy również wycia aullatorów, czyli wielkich, czarnych wyjców, saraguato. Nie widać ich jednak, siedzą gdzieś dalej na drzewach.
Howler Monkey jest gatunkiem endemicznym w Coiba i może być widziany samotnie lub w grupach. Jego cechą charakterystyczną jest wycie męskich osobników, które ogłasza stadu wydarzenia, odstrasza przeciwnika lub zaznacza terytorium. Większość czasu przebywają w wyższej partii sklepienia drzew. Ich dieta składa się ze świeżych owoców, młodych liści i pędów. Czasem podróżują, ale aktualnie zdając sobie sprawę z obecności człowieka, szukają schronienia wśród drzew. Osobniki żeńskie osiągają dojrzałość płciową w wieku czterech, pięciu lat, mając młode zwykle co dwa lata; osobniki męskie osiągają tę dojrzałość dwa, trzy lata później.


.



















Idziemy dosyć żwawo, ale Maciej i tak twierdzi, że się grzebię :p Na drodze widzimy jasnozielonego, bardzo jadowitego węża,  vipra verde.
















Chwilę po 16 nagle zaczyna lać i leje okropnie, to gwałtowna tormenta ze strumieniami wody lejącymi się prosto z nieba. Ścieżka natychmiast przemienia się w wartki strumień,  początkowo uważamy, jak stawiać kroki, później staje się to zupełnie obojętne, gdyż buty mamy już kompletnie mokre :( chlupocze mi w środku! A musimy jeszcze przejść w bród przez strumień. Zanim wyruszyliśmy na szlak, strażnik parkowy ostrzegał nas, żeby uważać w czasie deszczu, gdyż woda gwałtownie przybiera i rzeka może stać się niebezpieczna. Wówczas należy zawrócić i iść z powrotem w górę (po tych stromych stopniach!) i dalej okrężną drogą. Idziemy szybko i udaje nam się bezpiecznie przejść przez wodę, do budki strażnika jednak jeszcze daleko. Docieramy tam o 17.25, o 17.15 odjechał busik. Strażnik powiedział kierowcy, że jeszcze ma dwoje turystów na trasie, jednak ten nie był przekonany, czy po nas przyjedzie. Chwilę gadamy ze strażnikami, potwierdzają, że widzieliśmy quetzala, ale była to quetzalica, osobnik męski ma długi ogon. Ponieważ nie ma busa, proponują nam darmowy nocleg, my jednak wolimy wracać do Boquete. Nie pozostaje nam nic innego, jak zejść 2,5 km do przystanku Pipeline, gdzie jest większa szansa (jakakolwiek szansa) na transport do miasta. Moje odciski bolą mnie na każdym kroku! Ledwo idę :( Strażnik mówił,  że to tylko 30 min., nam zabiera 45! Plus całe sendero trochę ponad 7h, masakra! Na szczęście przestało padać.
















Zapada zmrok, wokół żywego ducha. Siedzimy na przystanku, gdy nadjeżdża jakiś jeep. Zatrzymujemy do, ale nie chce nas zabrać, bo ma w środku pełno psów. Na szczęście wkrótce pojawia się taksówka i za 2$/os. (czyli tyle, co busik!) zawozi nas do Boquete. Skonana jestem. Zaraz idziemy zjeść w El Sabroson, wołowinę i wieprzowinę z dodatkami, razem za 5,75$! Zmęczona, padam wcześnie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz