Znowu budzimy się przed budzikiem, zjadamy skromne śniadanie z dokupionymi
dwoma jajkami sadzonymi i ruszamy na wycieczkę na Isla Taboga. Ludzie z hotelu
kierują nas do wieżowca Yacht Clubu, a stamtąd wysyłają nas do przystani
jachtowej. Tu okazuje się, że adres jest zły i nie ma żadnych promów
pasażerskich na wyspę (tylko prywatne jachty) i musimy do portu jechać
taksówką. Taaa, grunt to dobra informacja :p Tu w ogóle nikt nic nie wie, a w
turystycznym Casco Antiguo nie znaleźliśmy żadnej informacji turystycznej :(
Była tylko Policìa Turistica, ale mało konkretna.
Wyspa Taboga jest śliczna, dosyć duża, o powierzchni 3,4 km2 ze wzgórzami porośniętymi drzewami, z których rozciąga się wspaniały widok na Bahia de Panama. Nad zatoką w kształcie półksiężyca przycupnęło małe miasteczko z kolorowymi domkami i drugim najstarszym kościołem chrześcijańskim w całej Ameryce Łacińskiej. Plaża o złotym piasku rozciąga się wzdłuż brzegu morza. To popularne miejsce wypoczynku mieszkańców stolicy.
Nazwa wyspy pochodzi od indiańskiego słowa aboga, czyli 'dużo ryb'. Pierwszymi osadnikami na wyspie byli indiańscy niewolnicy z Wenezueli i Nikaragui.

W XVII w. wyspa została splądrowana przez pirata Henry'ego Morgana, a podczas II wojny światowej znajdowała się tu baza wojsk amerykańskich. W 1887 przebywał tu na leczeniu Paul Gaugin.
Oglądamy miasteczko i kościółek de San Pedro i idziemy na Cerro de la Cruz, jeden z punktów
widokowych, najpierw przez miasteczko, później ścieżką, która początkowo
łagodnie idzie w górę, a następnie dosyć ostro w górę. Nie ma tu już cienia,
żar leje się z nieba, a my jesteśmy kompletnie mokrzy :p Z powodu upału ciężko
się podchodzi. Za to na górze jaki widok! ;)
Schodzimy, gorąco jak w piekle i po drodze tak sobie gadamy, że fajnie by było wypić sobie teraz zimne piwko, ale nie wiadomo, ile może kosztować i czy tu w ogóle są jakieś sklepy. I jak tak sobie o tym piwku tak rozmawiamy, przechodzimy obok kilku facetów pijących piwo pod domem. Zagadują nas i częstują zimnym piwem! Pytam: 'quanto questa?', a oni, że nic, bo dziś świętują Dia del Padre ;) No super! Przysiadamy do nich i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Potem drugie piwo i trzecie na drogę, bo w końcu musimy iść na plażę... Hah, psim swędem załapaliśmy się na 6 (małych) puszek piwa :)

Taboga połączona jest wąskim przesmykiem, będącym plażą podczas odpływu ze skalistą wysepką El Morro. Na tej plaży odpoczywamy, Maciej czyta przewodnik, ja trochę drzemię, ale kilka razy musimy się przenosić z powodu przypływu.
Zbieramy się ok. 16.40, bo o 17 mamy powrotny katamaran do Panamy, oczywiście przypływa spóźniony, więc odpływamy 20 min. później. Potem ucieka nam autobus, na następny czekamy godzinę. Przyjeżdżają dwa naraz, wsiadamy do pierwszego, a drugi nas wyprzedza. Po drodze zatrzymuje nas policja z jakąś tajną agentką, kontroluje kierowcę i nie chce puścić. Potem tajna agentka mówi pasażerom, że mają wysiąść z autobusu i iść pieszo do miasta! Ale że co?! Przecież my zapłaciliśmy za przejazd! Autobus zaczyna się burzyć, a głównym wichrzycielem jest Maciej, wreszcie nas puszczają. Jedziemy trochę w złą stronę, więc musimy pojechać na terminal Albrook, a stamtąd metrem Linea 1.
W Panama City jest jedna linia metra, ale budują drugą, która połączy lotnisko Tocumen z miastem. Linii autobusowych jest dużo, są tu dwie główne arterie, drogi szybkiego ruchu- Coridor Sur i Coridor Norte. Przejazd metrem lub autobusem, niezależnie od ilości przystanków kosztuje 0,25 centów.
Wysiadamy z metra na stacji 5 de mayo, ale okolica tu mało ciekawa, więc żwawym
krokiem idziejy w kierunku Mercado de Mariscos. Po drodze w Econo Fish zjadamy po
porcji ceviche de pescado po 1,50$ i idziemy na mercado El Marinero. Dziś jest godzinę
później niż wczoraj i przedwczoraj, może dlatego nie dostajemy dobrej
oferty. Ale trudno, jest już 20 i jesteśmy strasznie głodni, więc
zamawiamy corvinę z frytkami. Porcja jest mniejsza niż poprzednio, a kosztuje
12$.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz