Pobudka, skromne śniadanie z dodatkowymi jajkami sadzonymi za dolara i jedziemy do dżungli w Darien, jednego z najbardziej dzikich i tajemniczych miejsc na ziemi. Przesmyk Darien, na granicy Panamy i Kolumbii to ostoja nieprzebytej, dziewiczej dżungli, w której, zgodnie z tradycją, żyją Indianie, a jednocześnie obszar, przez który wiedzie szlak narkotykowy.
Po co się tam pchamy? To niegościnne i niebezpieczne tereny, surowe warunki, bujna, tropikalna roślinność, bagna i błotniste rzeki, dzikie zwierzęta, groźne węże i owady, tubylcy z plemion Embera i Kuna. Taka dżungla nie zachowała się już chyba nigdzie indziej na świecie... To miejsce niebezpieczne nie tylko ze względu na dziką przyrodę, ale z powodu FARC, Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii, grupek kolumbijskich rebeliantów, działających jeszcze całkiem niedawno po obu stronach granicy, dla których dżungla była doskonałą kryjówką. Rebelianci przemycali narkotyki, atakowali posterunki wojskowe, czasami uprowadzali obcokrajowców, którzy zapuścili się w te rejony.
To po co się tam pchamy? No właśnie po to. Po ten dreszczyk niepokoju, podniesienie adrenaliny... a tak po prostu bo kochamy dżunglę ;) A poza tym tam nas jeszcze nie było....
Najpierw metro do Albrook, tu nas od razu przechwytują do minibusa i ruszamy. Wyjeżdżamy z terminala z zasłoniętymi zasłonkami, co to? porwanie? Na szczęście nie, to chyba małe oszustwo, by uniknąć opłat dworcowych za pasażerów :p Długi czas jedziemy sami, dopiero po dobrej godzinie zaczynają wsiadać inni ludzie. Podróż do Meteti, 9$/os. zabiera nam 4,5h, na granicy prowincji Senafront, czyli policja graniczna robi kontrolę naszych i tylko naszych dokumentów. W Meteti idziemy do MiAmbiente, czyli Ministerstwa Środowiska po zgodę na wejście do Parque Nacional de Darien, ale tu zgody nie wydają, mamy jechać do Yaviza, dokąd i tak finalnie się wybieramy, by stamtąd zacząć trek do selvy. Zła informacja w przewodniku. Czekamy jakieś 40 min., wreszcie przyjeżdża busik, ale jest prawie pełny, mimo tego wpychamy się do środka i jakiś czas jedziemy na stojąco! Jestem mała, ale i tak muszę się garbić i jest mi okropnie niewygodnie. Później, na szczęście, pasażerowie zaczynają wysiadać i można już usiąść. Po jakiejś godzinie jesteśmy w Yaviza, tu wynajmujemy pokój bez śniadania za 30$ w hospedaje Sobia Kiru. Drogo, ale porządnie i czysto. Lepiej niż w Ciudad de Panama.
Organizujemy sobie 4 dni w dżungli, kosztuje to 50$/os. za dzień (przewodnik, nocleg, pozwolenie), do tego musimy zapłacić transport (łódź i samochód) i jedzenie. Nietanio.
Przechadzamy się po miasteczku, to koniec świata, tu kończy się
Panamericana, dalej jest już tylko dżungla. Życie koncentruje się tu w porcie, do którego bez przerwy dopływają długie, wąskie łodzie, wypełnione platanami. Miejscowi ścinają je w dżungli, zupełnie za darmo, przez cały rok na okrągło. Z Darien platany rozwożą po całej Panamie wielkie ciężarówki.
Skromnie tu.
Na kolację zjadamy pollo con patacones, czyli kurczaka ze smażonymi platanami.
Nawet dobre. Płacimy po 4$/porcję.
Wieczorem szykujemy się na 4-dniowy trek w selwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz