sobota, 30 czerwca 2018

Parque Nacional Islas Ballestras, Playa Rana Roja, Cayo Coral, Isla Solarte

Przyjemny dzień. 
W agencji jesteśmy o 9, ale dziś jest kompletna mañana i wszyscy oglądają mecz Francja-Argentyna.















Wyruszamy więc prywatną motorówką dopiero przed 10, płacąc za dzisiejszą wycieczkę 20$/os.
















Dopływamy do Ballestras, płacimy po 5$ za wstęp do parku. Przechodzimy wyspę w poprzek, ścieżką wiodącą wśród gęstej roślinności, zaglądamy w wyłupiaste oczy kajmana, wylegującemu się w płytkim bajorze i znajdujemy się na plaży Red Frog. Pogoda średnia, pochmurno, wygląda, jakby zaraz miało zacząć padać. Wypijamy wodę kokosową z zielonego kokosa prosto z drzewa i mamy siły na spacer. Nie jest on jednak długi, bo znajdujemy fajną miejscówkę, wygodne poduchy pod palapą i tu zostajemy. Kąpiemy się w morzu, wielkie fale prawie nas przewracją. Na lunch zjadamy swoje kanapki i ceviche de pescado za 5$, pycha!








































Wracamy na drugą stronę wyspy, po drodze zauważamy czerwoną żabkę. W końcu to jest nasz dzisiejszy cel wyprawy. To malutki, bo osiągający 25 mm drzewołaz karłowaty, gatunek płaza bezogonowego. Występuje w wilgotnych lasach tropikalnych, gdzie można go zobaczyć na ziemi i na drzewach. Zjada niewielkie owady, pająki i mechowce, z których pozyskuje alkaloidy do produkcji trucizny. Samica żyje od roku do trzech lat i składa 4 do 6 jaj. Mamy szczęście, że udaje nam się ją zauważyć, jest naprawdę malutka.





O 14 przyjeżdża po nas motorówka i zawozi na snorkelling na Cayo Coral. Wysiadamy na Blue Coconut, to pomosty na palach z knajpą i cabañas. Zakładamy maski i do wody. Rafa jest najlepsza z dotychczasowych, jest trochę ryb, ale nie umywa się do tej na Tioman w Malezji... Pływamy ok 45 minut i wracamy na pomosty. A tu podchodzi do nas jakiś koleś i mówi,  że skoro nic nie zamówiliśmy w knajpie, nawet wody, to musimy zapłacić po 5$/os., bo to jest prywatna wyspa. Cooo? Nikt nam takich zastrzeżeń nie zgłosił, jak wylądowaliśmy, a poza tym po co mielibyśmy kupować wodę,  skoro mamy swoją? :p Odmawiamy stanowczo. Nawet nasz sternik trzyma naszą stronę. Wsiadamy do łódki i odpływamy. Pffffffff.






































Na obiad planujemy zjeść pulpo, czyli ośmiornicę u baby w parku lub langostę i pulpo w Tomie. Pytamy w parku, pulpo nie ma, ale będzie na 17. OK, poczekamy. Baby nie ma, ale jej syn wsiada na rower i chyba jedzie po tę ośmiornicę do sklepu. Spacerujemy trochę, trochę siedzimy i za 15 piąta zaglądamy do budy. Baba siedzi i nic nie pichci, a jej syn gra w piłkę. Pytamy o pulpo, a ta, że nie ma i nie będzie. Pfffffff. Mogli powiedzieć wcześniej, poszlibyśmy od razu do Toma. Idziemy więc tam szybkim krokiem, bo o 17 zamykają (mimo iż informacja na tablicy mówi, że otwarte do 18). Nic z tego, i tak zamknięte. Pffffff.
Peszek. Ale znajdujemy tanie jedzenie w restaurante Chicho El Lorito- filet z ryby w cieście smażony w głębokim tłuszczu i makaron pomidorowy, porcja 5$.















 
Wieczorem piwka Balboa, bo rum już cały wypiliśmy :)
Jutro stąd jedziemy. Mamy już dosyć playas, łódek i snorkellingu, między palcami prawie wyrosły mi błony, a na grzbiecie płetwa :p


piątek, 29 czerwca 2018

Isla de los Pajaros, Boca del Drago y Playa de los Estrellas

Nie o 9.30, ale z niewielkim spóźnieniem wypływamy na kolejną wycieczkę, tym razem za 20$/os. Na łodzi jest nas 7 turystów i sternik. Płyniemy najpierw do Isla de los Pajaros, która znajduje się już poza zatoką, na otwartym morzu, więc fale są duże, walcowate, łódź podskakuje i trochę się boję. To spora skała,  porośnięta bujną roślinnością,  na której mieszka wiele gatunków ptaków. Imponujący widok.  

































Z łódki oglądamy plażę Boca del Drago i chwilę później lądujemy na Playa de los Estrellas, czyli plaży rozgwiazd. Ciekawe, czy będą? Mamy tu 4 godziny plażowania, o matko! Co my tu będziemy tyle czasu robić?? Idziemy na sam koniec plaży i jest tu sporo estrellas, dużych i bardzo dużych, głównie ciemnopomarańczowych, ale jest i kilka żółtych. Leżą sobie spokojnie, bez ruchu, przycupnięte na piasku. Nie wolno ich dotykać, ani tym bardziej wynosić z wody, bo mogą umrzeć. 




















Trochę pływamy, trochę leżymy na piasku, jest on jednak jakiś bardzo dziwnie ostry i wbija się w strój kąpielowy jak kolce kaktusa. Wszystko mnie kłuje! Aaaaaa!

































O 15 płyniemy na snorkelling, ale rafka jest beznadziejna, a rybek mało. I wracamy do przystani, gdzie jesteśmy o 15.45, czyli prawie o czasie. W agencji oglądamy mecz, bo to przecież Mistrzostwa Świata.















Idziemy na obiad na koniec wsi, tylko musimy znaleźć restaurację Tom. Jest ona nieźle ukryta, ale udaje się. Zamawiamy ośmiornicę i krewetki z frytkami i sałatką, czyli pulpo y camarones con papas fritas y ensalada, każda porcja za 10$ plus jugo de papaya za 2$. Pycha!





















Musimy zmienić pokój, bo nasz poprzedni został wynajęty. Ten nowy jest chyba lepszy? A przynajmniej jaśniejszy.



Wieczór spędzamy przy piñowych drinkach (ron, jugo de piña y piña), milutko :)