środa, 24 stycznia 2018

sułtanat Brunei Darussalam i stolica Bandar Seri Begawan

Śniadanie dla odmiany jemy u Muslima, w JJ Nazar, chociaż te kuchnie tutaj są wymieszane. I dobrze. A śniadanko jest pyszne, choć proste- roti telur i roti bawang, a do picia zamawiamy szejki mango i orange. Ooh pyszności.



Idziemy do portu, odprawa i płyniemy do Brunei. Za bilety płacimy 35 RM/os. Niby jest autobus publiczny z portu w Muara do centrum BSB, ale nie przyjeżdża, a nikt nic nie wie. Czekamy i czekamy, zaczepia nas jakiś taksówkarz, ale jest zbyt chytry, więc czekamy dalej pełni nadziei. W końcu, gdy nadzieja umarła, bierzemy taksówkę, która kosztuje 15 B$. Drogo. Ale daleko.



Po drodze widzimy porządne, ładne domy, czasem nawet wręcz rezydencje ;) Ludzie chyba żyją tu dostatnio.
Sułtanat Brunei, enklawa w malezyjskiej części Borneo, jest krajem wielkości naszego powiatu ok. 5700 km2 ze swoimi 420.000 mieszkańców jest jednym z najmniejszych państw Azji. Głową państwa jest sułtan Hassanal Bolkiah, władca absolutny, który niedawno obchodził 40 rocznicę sprawowania władzy i który jest właścicielem w zasadzie całego kraju. Dzięki jednym z największych pól naftowych w Azji, Brunei jest jednym z najbogatszych państw świata. Sułtan bardzo dba o środowisko naturalne i w całym kraju nie wycięto ani jednego hektara dżungli pod plantacje palmy olejowej, tak jak to się dzieje w katastrofalnej skali w Malezji i Indonezji. Cały kraj jest bardzo czysty i spokojny. Ruch samochodowy jest minimalny. Mieszkańcy mili i uczynni. W kraju obowiązuje prawo szariatu i nawet obcokrajowcy nie mogą się napić piwa, bo go tam po prostu nie ma. Europejczycy wjeżdżają bez wizy na 90 dni. Australijczycy muszą sporo zapłacić, a obywatele Izraela w ogóle nie mają prawa wstępu.






























Za pokój w hostelu KH Soon Resthouse, przestronny i z oknem, wspólną łazienką (ale tu nikogo nie ma, więc spoko) i internetem płacimy 20 B$ za noc.
Zwiedzamy stolicę jednego z najbogatszych i najmniejszych państw świata, Bandar Seri Begawan. Budynki są tu monumentalne, a ulice szerokie (czasem przebiegają przez nie małpy ;p), ludzi niewiele i samochodów mało. Bezpiecznie.















































Idziemy do Muzeum Sułtana, Royal Regalia Museum, gdzie zgromadzono wszystkie prezenty, jakie otrzymał od możnych tego świata, rzeźby, figury, obrazy. niestety, nie można robić zdjęć ;p No ale trochę, z ukrycia udaje się Maciejowi zrobić ;)




















Oglądamy imponujący Omar Ali Saifuddien Mosque, o lśniących, złotych kopułach. Prawie Taj Mahal ;) Nie możemy go jednak zwiedzić wewnątrz, gdyż wg rozpiski o tej porze jest zamknięty. Nie szkodzi, przyjdziemy jutro :p




































Trochę już jestem głodna, więc namawiam Macieja na lunch. W Singa Chicken Rice zjadamy mee bakso i soto ayam, smaczne, pożywne rosołki.
















Wybieramy się więc do Kampong Ayer, czyli wodnej wioski. To historyczna osada, składająca się z drewnianych domów na palach. W ostatnich latach wybudowano nowe osiedle, również na palach, ponieważ mieszkańcy nie chcieli swej wioski opuścić, mimo usilnych nalegań sułtana. Mototaxi kosztuje 1 B$/os. Zwiedzamy centrum kultury i wchodzimy na wieżę, skąd rozpościera się widok na wioskę. Niestety, zaczyna padać, a po chwili deszcz zamienia się w ulewę. Czekamy. Gdy tylko trochę ustaje, łapiemy mototaxi i wracamy do miasta.






























Maciej żąda kawy, dla mnie to już za późno, ale wspieram go w poszukiwaniach tego czarnego napoju. Sprawdzamy kilka kawiarni, i owszem, kawą pachnie pięknie, ale cena jest nie do zaakceptowania. W desperacji zaglądamy nawet do Maca, ale tam jest za zimno; klima!
W końcu zachodzimy do Kafe Sajian Syazwan, gdzie kawa kosztuje 1,60 B$. Wreszcie Maciej jest zadowolony ;p
Spacerujemy po mieście, które jest ciche, spokojne, ruch niewielki (trochę przechodniów i aut prawie wcale), majestatyczne budowle są pięknie oświetlone. Podoba nam się tutaj. no tylko może nie prawo szariatu ;(


















W sumie nie jesteśmy głodni, ale mam ochotę na dosai masala, które serwują w Kafe Sajian Syazwan. To chyba nasza ulubiona knajpa tutaj ;) Dosai masala to wielki, cienki jak pergamin naleśnik, podawany z sosem z kurczaka, chili chutney i sosem z cieciorki, bardzo fajne!
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz