wtorek, 23 stycznia 2018

Pulau Labuan, the Pearl of Borneo

Rano wypływamy statkiem Labuan Express Tiga do Pulau Labuan, podróż trwa 3 godziny.





























Na miejscu kierujemy się w miasto, by znaleźć jakiś nocleg. Podejmuję kilka prób i albo jest to nora z rozwalającymi się meblami, zatęchła i bez okna, albo drogo, albo nie ma internetu ;( W końcu jest! Red Tomato Hotel. Wchodzę, pytam o pokój, a pani od razu daje mi rabat ;) Zamiast 120 RM (oooh!) płacimy 80 RM. Pokój na obrazku wygląda ładnie, ale... pytam o okno. Nie ma ;( No czy oni już za siebie nie mogą w tej Azji?? Dlaczego produkują te pokoje bez okien?? Pani, widząc moją minę. dokłada nam okno w gratisie! Super! Mamy pokój z oknem, lol ;) Naprawdę jest to dla mnie problem, czuję się taka osaczona przez te ściany :p Oddychać nie mogę. I od razu się duszę...


















W indyjskiej knajpie  Choice Restaurant jemy lunch, kari ayam i ayam kurma z naanem, smaczne, niedrogie. Oglądamy miasto, zwiedzamy chińską pagodę.





















Chcemy jechać nad morze. Szukamy jakiegoś dworca, a znajdujemy sklep bezcłowy ;))) Ooooooo! Jest i piwko, zimne, tanie. Kupujemy. Wypijamy. Na ulicy.
Jedziemy vanem do Palm Beach Resort & Spa. Nikt nie pilnuje, nikogo nie ma, więc wchodzimy. O, jest basen, może się podłączymy, to nas nikt nie wyrzuci. Na wszelki wypadek kupujemy drinki po 13,80 RM plus serwis, Tequila Sunrise i Grasshopper i zajmujemy leżaki. Ale fajnie ;) Relaksujemy się na całego, trochę przyjemności i luksusu też nam się w tej podróży należy....

















































Wracamy na stopa z bardzo rozmownym, starszym panem, po drodze znów piwne zakupy. Kolację znowu jemy u Hindusa, Maciejowi bardzo smakuje to indyjskie jedzenie, ja nie do końca jestem przekonana, mimo iż jestem jego fanką. Jemy kari daging i ayam mudu, ale wygląda, że to są już resztki na koniec dnia.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz