wtorek, 17 grudnia 2024

Zanzibar day 14, Stone Town

Dziś wracamy. Koniec wakacji w raju. Było bosko. Było cudnie. Po śniadaniu pakujemy bagaże i zwalniamy pokój. I idziemy na plażę, ostatni raz.















Wesołych Świąt! no prawie...





Jesteśmy umówieni na transfer na 14. Do tego czasu robimy sobie chillout na basenie. Jest bardzo przyjemnie. Przed 14 przyjeżdża po nas samochód, ale z innym kierowcą, nie z Mahmutem, który zawozi nas do Stone Town, gdzie spotykamy się z Mahmutem i przesiadamy do jego samochodu. Jedziemy na starówkę i wysiadamy przed muzeum Freddie Mercurego. Oczywiście je zwiedzamy, wstęp 8$. Jest ono niewielkie, ale bardzo fajne. Mi się podoba.

















































Dużo tu sklepów, które sprzedają wyroby jubierskie z tanzanitem. To kamień nie mniej cenny niż diament, zaś ceny tanzanitów wysokiej jakości przewyższają ceny brylantów. Wydobywa się je w jedynym miejscu na świecie, w Południowej Tanzanii, w rejonie Arusha w kopalni o powierzchni ok. 4km2. Nie ma krzty przesady w twierdzeniu, że tanzanit jest rzadszy niż diament.







Jestem już strasznie głodna, więc szukamy jakiejś przekąski. W Delfin Restaurant zamawiamy trzy samosy z wołowiną, 10.000 TZS, smaczne. Ale przygotowanie ich trwa dosyć długo, w międzyczasie korzystam z toalety w jakiś zakamarkach, a drogę przebiega mi tłusty szczur.



Potem zwiedzamy starówkę. Idziemy do Starego Fortu. Tu znajdują się sklepiki z pamiątkami, maskami, drewnianymi miskami, bryloczkami, sukienkami i t-shirtami. Kupujemy trzy niesamowite maski, są takie afrykańskie, trochę voodu, bardzo mi się podobają.























Przechodzimy się nadmorskim bulwarem. Fajnie tu, chociaż trochę dużo ludzi.





















































Obiad jemy w Delfin Restaurant - prawns malai curry, 20.000 TZS i seafood curry, 20.000 TZS, pyszne. Niestety, piwa nie mają.





O 18.30 czekamy na kierowcę, który trochę się spóźnia, a potem zawozi nas na lotnisko. Przejazd trwa 15 minut. Pytamy go, ile chce pieniędzy za dodatkową usługę, czyli niby trzy godziny oczekiwania i transport na lotnisko. Nie bardzo wie, w końcu mówi, że przejazd na lotnisko kosztuje 15$. No to dajemy mu te 15$, zanim się rozmyśli albo bardziej zastanowi, żegnamy się, zabieramy bagaże i idziemy na terminal.







Siedzimy na tym lotnisku od 19, tu już chyba trzeba bardziej się ubrać, bo lecimy przecież do zimy. Przebieram się w więc długie spodnie i niemal dostaję wysypkę od tych długich nogawek. Ok. 20 otwierają check-in, dostajemy nasze boarding passy i wyrażamy zdziwienie, że do check-in on line żądano od nas wizy do USA albo zielonej karty. Bez tego nie mogliśmy zrobić odprawy. Urzędniczka nie potrafi jednak niczego nam wyjaśnić. Moja złota walizka waży 8,7 kg, a siata 2 kg. Po drodze kontrola paszportów i biletów. Potem security, gdzie gdzie oprócz standardowej procedury musimy zdjąć sandały, ale za to przechodzi trochę wody w butelkach. I teraz to już kiblujemy w oczekiwaniu na nasz lot. Lecimy najpierw do Zurychu, 8,5 godziny, potem do Berlina, a potem flixbus do Poznania.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz