Śniadania są tu ogromne. I piękne. Lubię pięknie podane jedzenie w pięknych okolicznościach przyrody.

Dwa dni temu zamawiamy dhow, to taka dłubanka z drewna z żaglem. Po drodze przyglądam się życiu na plaży.





O 10 pojawiamy się przy Flamingo Kite School, gdzie jesteśmy umówieni z captain Haji. Mimo flauty wypływamy w morze, sternik odpycha się od dna długim drągiem, ale jak jesteśmy dalej od brzegu pojawia się wietrzyk. Płyniemy około godziny na snorkelling na rafie. Rafa jest niewielka, ale ładna i pływa tu dużo kolorowych rybek. Tym razem mam pewien problem ze snorkellingiem, gdyż trochę przecieka mi maska. Oczy mnie szczypią. Potem jednak Maciej zaciska ją mocniej i już jest okej. Pływamy około godziny. I wracamy. Płyniemy wzdłuż brzegu, oglądając różne hotele. I tak sobie myślimy, że ten nasz jest najładniejszy. Odsunięty trochę od plaży, otoczony roślinnością, o ładnej architekturze, nawiązującej do lokalnego budownictwa, z fajnym basenem i leżakami, kameralny. Może pokój nie jest najładniejszy, bo jest po prostu ciemny, ale w pokoju przecież nie siedzimy. Niestety, ma mało okien, a dwóch z nich nie można otwierać, bo nie mają krat, a jak są zamknięte, to razem z żaluzjami. Inna sprawa, że nigdy byśmy nie zapłacili normalnej ceny tutaj, gdyby nie duża obniżka. Mamy jeszcze pół godziny rejsu, co musimy wyegzekwować, gdyż załoga myślała, że skoro już jesteśmy koło naszego hotelu, to już kończymy. O nie, nie, nie. Trzy godziny to trzy godziny, a nie dwie i pół. Płyniemy więc jeszcze w morze, a wiatr jest silniejszy. Na koniec rejsu płacimy umówione 40 € i wracamy do siebie.









Późnym popołudniem, bo już jestem bardzo głodna, zjadam spinach in coconut sauce with cherry tomatoes, ball pepper and potatoes, 6$. Dobre, ale mało i drogo.


Potem pojawiają się nasi plażowi agenci od wycieczek. Negocjujemy ostatnią do Spice Farm i na Prison Island. Chłopcy proponują 175$, na co oczywiście się nie zgadzamy i tak sobie negocjujemy, aż staje na 140$. I zostawiamy ich z tym do jutra, nie mówiąc ani tak, ani nie.


Idziemy na happy hour do Kupaga Villas, gdzie najpierw zamawiamy capirinhę i penicilin, a w drugiej kolejce rum something i mojito. I tak nam miło upływa czas, również na rozmowie z jakimiś Francuzami.










A potem kolacja w Chez Hassan, gdzie zamawiamy rybę z grilla, 22.000 TZS i rybę w maśle, 22000 TZS i dwa zimne piwa Kilimanjaro, po 3$. Jedzenie jest pyszne, szkoda tylko, że to filet, a nie ryba.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz