Wstajemy bardzo wcześnie, już o 6.30, bo o 7 wyjeżdżamy prywatnym transportem do stanowiska archeologicznego Calakmul. Byliśmy już tam w 2015, ale jest ono tak ładne, że można je drugi raz odwiedzić. Razem z nami jedzie Polak z Tychów i Niemka spod Lipska. Przejazd trwa ponad dwie godziny, najpierw ok. 60 km szeroką szosą, potem zjeżdża się w lewo i boczną szosą jedzie ok. 30 km. Zajeżdżamy do kasy i płacimy 165 mxn/os. opłaty federalnej i wstęp do Bioreserva Natural de Calakmul. Dojeżdżamy do szlabanu, gdzie pytają skąd jesteśmy i dalej już całkiem wąską drogą jedziemy przez selvę. Można tu spotkać różne zwierzęta, nawet jaguara, są nawet stosowne znaki drogowe, my jednak widzimy jedynie wiele, kilkadziesiąt nawet pavos, czyli wielkich, kolorowych indyków, które że stoickim spokojem przechadzają się po drodze, nie zwracając zbytnio uwagi na przejeżdżające samochody.


.jpg)
Zajeżdżamy do citio, kupujemy bilety, 85 mxn/os., mamy trzy godziny na zwiedzanie. Zjadamy śniadanie, które wczoraj kupiliśmy w budzie przy głównej ulicy, tzn. Maciej je te empanadas, ja nie jestem w stanie tego przełknąć. Jest obrzydliwe, nie dość, że capi mais, czyli mąką kukurydzianą, to jeszcze jest zimne i ocieka tłuszczem. Bleeee. Do tego okazuje się, że podczas przepakowywania rano plecaka nie zabraliśmy ciasteczek i bananów. No to jestem załatwiona. Zwiedzam totalnie na czczo. Chodzimy więc od budowli do budowli, od piramidy do piramidy, na trzy z nich wchodzimy po wąskich stopniach stromo w górę. Widoki są wspaniałe, 360° dżungla dookoła. Wracamy, nie spotykając jaguara. Trzy godziny to trochę za mało na takie citio, ale kierowca tłumaczy, że takie są regulacje rządowe, a za dłuższy czas są wyższe opłaty za pozwolenie na wjazd. Akurat.



Wędrujemy wzdłuż sacbé – starożytnej drogi Majów, zbudowanej z kamieni, pokrytej białą zaprawą. System dróg sacbé, łączył ze sobą nawet bardziej odległe miejsca kultu i był szlakiem rytualnej pielgrzymki.

Calakmul to jedno z największych, najpotężniejszych i najmniej poznanych miast prekolumbijskiego świata Majów. Położone głęboko w dżungli na półwyspie Jukatan, około 60 kilometrów od głównej drogi na trasie Escárcega – Chetumal, jest dość trudno dostępne dla turystów.



Znajdują się tu liczne kamienne stele – ustawione pionowo płyty z inskrypcją lub z reliefem, przedstawiającym władców Majów i inne artefakty. Wilgotny klimat i słaba jakość kamienia na Jukatanie sprawiły, że tylko niewiele z nich zachowanych jest w dobrym stanie.





Calakmul to olbrzymi kompleks, a jego zwiedzenie zabiera parę dobrych godzin. Do tej pory odkryto około 6000 budowli. Większość z nich, z racji prac konserwacyjnych, jest niedostępna dla zwiedzających. Jednak te, na które można się wspiąć, są tak fascynujące, że warto zapuścić się w tak odległe miejsce.













Młodzi nie dają się namówić na wizytę w pobliskim sitio, czym wkurzają Macieja, zmienia więc decyzję i zamiast wracać do Xpujil, jedziemy jeszcze do innego sitio Chicanna. A ja umieram z głodu, jest mi słabo, kręci mi się w głowie. Mamy tu godzinę, sitio jest niewielkie, położone w selvie, budynki ciekawe, niektóre z nich pięknie ozdobione.






Wreszcie wracamy do Xpuijl, najpierw odwożąc młodych do ich hoteli. Gdy docieramy do naszego, rzucam się na ciasteczka i banany (!). Pokój jest wysprzątany, pościel i ręczniki zmienione. Idziemy zjeść. Kierujemy się do La Pizzeta, gdzie zamawiamy tortas: de res i de pastor, po 30 mxn, już nigdy nie wezmę tu wołowiny, bo jest twarda, do tego papas franceses, czyli frytki za 35 mxn i dwie agua jamaica, czyli pićko z hibiskusa, po 15 mxn. Idziemy jeszcze na terminal, by dowiedzieć się, jakie są połączenia do Palenque i musimy zrewidować nasze plany na jutro. Może nam się uda odwiedzić tylko jedno sitio, bo o 10 musimy wyjeżdżać do Escarcega. Padam o 21.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz