Nad ranem budzi mnie wrzask tych czarnych ptaków. Robią zawsze taki hałas rano i o zmroku. No i już spać nie mogę. Śniadanie zjadamy w restauracji Chilito rojo, tuż obok naszego hotelu. Zamawiamy kawę, tosty z jajkami sadzonymi i bekonem oraz dużą szklankę soku z pomarańczy. Plus Maciej domawia 3 tosty do dżemu i masła, które zaserwowano z tostami. I znowu dają dżem i masło, ale bez sensu. Płacimy 380 pesos, dużo.




Bierzemy plecaki i maszerujemy na parada de colectivos, skąd jedziemy do Tulum. Trochę się zmieniło od naszego poprzedniego pobytu na Riviera Maya w 2013, teraz busiki są klimatyzowane, a całą logistyką transportu zajmują się operatorzy z krótkofalówkami. Nie są to już pojedynczy przewoźnicy prywatni jak kiedyś, tylko firma przewozowa, myślę, że również prywatna. Dojeżdżamy do Avenida Coba, 50 pesos/os. i dalej maszerujemy do Primitive Rooms. Jest problem, nie możemy ich znaleźć, pytane osoby nic nie wiedzą. Pomaga nam barman z Escama Tulum, po sąsiedzku, zostawia bar i idzie z nami na poszukiwania. Docieramy pod bramę, zamkniętą na głucho, nikt nie odbiera telefonu. Wracamy z nim do baru, dostajemy wodę (za którą potem przepłacając płacimy barmanowi z sąsiedniego baru, bo nasz barman znika) i hasło do WiFi i ogarniamy temat.

Okazuje się, że Maciej niezbyt dokładnie przeczytał maila od booking- hotel jest bezobsługowy, a klucz jest w skrytce, która się otwiera po wpisaniu kodu. No ale nasz kod nie działa. Szarpiemy się z tą skrytką, aż w końcu pani zarządzająca otwiera bramę. Dostajemy pokój, który jest ok, zresztą cały hotel jest ok, prosty, ale oryginalny, urządzony nietypowo, bo w kontenerach Maersk. Haha. Tego nie było w opisie na booking. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie cena, 96$ za dwie noce ze śniadaniem, które trzeba sobie samemu zrobić i jeszcze posprzątać. To powinno kosztować najwyżej 30$ za noc.






Jedziemy dziś do Tulum ruinas, a potem na plażę. Bierzemy colectivo, 25 pesos/os. potem trzeba kawałek dojść. Gorąco, słońce praży niemiłosiernie. W promieniach słonecznych wygrzewają się leniwe iguany. Stajemy w kolejce po bilety, czekamy 25 minut. Wstęp kosztuje 85 pesos/os. Obszar, na którym znajdują się ruiny nie jest duży i wystarczą dwie godziny, by zobaczyć wszystkie budowle.



Tulum, prekolumbijskie miasto Majów, leży nad samym Morzem Karaibskim, około 130 km na południe od Cancun. Ze względu na swoje strategiczne położenie przypuszcza się, że Tulum było ważnym centrum religijnym i handlowym między innymi regionami Majów. Świadczy też o tym rozbudowany system obronny miasta. Tulum było jeszcze zamieszkane, gdy do jego brzegów przybili Hiszpanie.







Cały obszar miasta został zbudowany z niskich domów i otoczony był murem, otwartym na morze. Tajemnicze ruiny i przepiękne plaże z niesamowicie turkusowym morzem i drobniutkim, białym piaskiem, przyciągają tłumy turystów.













Do najbardziej znanych budowli miasta Majów należy El Castillo (Zamek), Templo de las Pinturas (Świątynia Fresek), Templo del Dios Descendente (Świątynia Zstępującego Boga) i Templo del Dios del Viento (Świątynia Boga Wiatru).


























Potem chcemy zejść na Playa Tortuga, na której plażowaliśmy w 2013, niestety, jest zamknięta z powodu przypływu, prawie wcale nie ma plaży. Szkoda, gdyż jest śliczna.

Idziemy więc w stronę Playa Paraiso, ale nie dochodzimy aż tak daleko i zostajemy na Playa Santa Fe. Tu kąpiemy się w Morzu Karaibskim, woda ma kolor turkusowy i jest cieplutka. Odpoczywamy na białym, pudrowym piasku, który przypomina mąkę krupczatkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz