niedziela, 27 marca 2022

busik do Frontera Corozal, lancha do Yaxchilan, freski w Bonampak i nocleg u Indian Lacandonów

Rany, pobudka o 5, ale wstajemy bez problemu i o 5.35 z hotelu odbiera nas kierowca busika, który finalnie zawiezie nas do Indian Lacandonów. Program na dziś jest bardzo napięty. W busiku jedzie 10 osób- Meksykanie, Beldzy, Holenderki i my. O 7 zatrzymujemy się w restaurant turistico Yax Lum na śniadanie. Jest bufet, czyli można sobie wziąć, co się chce; bierzemy jajecznicę z szynką, bułeczkę, owoce, sok z arbuza, papai i ananasa oraz kawę. Smacznie.
 









Jedziemy dalej, ale chyba niezbyt szybko, bo wyprzedzają nas inne busiki. Do Frontera Corozal zajeżdżamy tuż przed 10 i kwadrans po już płyniemy lanchą do Yaxchilan.
 










Trwa to 45 minut, wysiadamy na brzegu i idziemy do sitio. Jest ono dosyć duże i składa się z Gran Plaza, Gran Acropolis, Acropolis Sur i Acropolis Pequeno. Oglądamy wszystkie budowle, niestety, nie można do nich wejść nadal z powodu covida. Na drzewach siedzą saraguatos, czyli wyjce (howler monkeys) i przeraźliwie wyją, jednak ich nie widać. Czas nas goni, więc musimy przyspieszyć, gdyż do Acropolis Sur jest dosyć daleko i pod górkę, a bardzo chcemy tam dotrzeć, gdyż jak byliśmy tu w 2013 nie wystarczyło nam czasu. W drodze powrotnej do lanchy oglądamy Acropolis Pequeno.
 
























































W języku Majów Yaxchilan oznacza Zielone Kamienie. To wspaniałe, rozległe ruiny położone w niedostępnej dżungli, do których można się dostać jedynie od strony rzeki, płynąc 45 minut szybką łodzią. To jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych z dobrze zachowanymi płaskorzeźbami z inskrypcjami, opisującymi wydarzenia i uroczystości Majów.

 





































































Wracamy do Frontera Corozal i stąd jedziemy do Bonampak, po drodze jedząc lunch w restaurante Nueva Alianza, bardzo ładnie i smacznie. Picie kupuje się samemu.

















Potem Bonampak, gdzie każą nam założyć maseczki, a Holenderek nie chcą wpuścić, bo ich nie mają. Zwariowali chyba, na świeżym powietrzu! Tu mamy godzinę i to ledwo, ledwo starcza na zwiedzanie, mimo iż jest tu praktycznie jedna piramida plus freski.
 























Bonampak w języku Majów to Malowane Mury i sławny ze swoich malowideł ściennych mieszczących się w jednej ze świątyń. Przedstawiają one przygotowania do uroczystości i wyprawę po jeńców ze sceną bitwy oraz śmierć jeńców. Bonampak składa się z jedenastu średniej wielkości budynków o charakterze sakralnym, skupionych wzdłuż centralnego placu. Znajdują się tutaj także rzeźbione stele.























Na koniec zawożą nas do Indian Lacandonów. I tu rozczarowanie, gdyż miejsce jest duże i turystyczne, mało autentyczne. Mają elektryczność, bieżącą wodę (zimną tylko), lodówki z piwem, mało tego zaproponowali nam internet 20 mxn/h. Indianie i internet?! I gdzie ta dżungla? W naszej cabane jest tylko łóżko i wentylator, więc wszystkie rzeczy mamy na podłodze.

 










Idziemy nad rzekę, Maciej oczywiście się kąpie, a mnie gryzą komary tygrysie.

 






Potem dwie godziny wisimy w hamaku, czekając na kolację. I rozmawiamy z Belgami. A kolacja niezbyt mi smakuje.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz