Sytuacja w Europie jaka jest taka jest, my mamy swoje plany, bo lat nam nie ubywa. Do tego pandemia przez ostatnie dwa lata kompletnie pokrzyżowała nam plany, więc jak tylko nadarza się okazja kupujemy bilety do Cancun, z Berlina przez Londyn i Miami. Lot powrotny jest po 6 tygodniach i jest to całkiem dobra cena, gdyż dwa bilety kosztują 950€. Kupujemy je last minute, bo 10 dni przed wylotem. Takie były plany, by polecieć gdzieś dalej, poza Europę. Chcemy chwilkę posiedzieć w Meksyku i później ruszyć do Gwatemali i może Belize. Zobaczymy.
Autokar Flixbus mamy o 0.45, więc przed północą zamawiamy Ubera i jedziemy na dworzec za 30 zł. Tu trochę czekamy, bo autokar przyjeżdża opóźniony o 20 min. Wyjeżdża również z opóźnieniem, gdyż chyba jest jakiś overbooking. W końcu udaje się wszystkich upchnąć i ruszamy. Ja oczywiście mam zepsute siedzenie i nie mogę go rozłożyć, więc śpię na baczność. Tym razem i Maciej ma niesprawne siedzenie, ale ma lepiej, bo nie może siedzieć, tylko leży, oczywiście mi przed nosem. Nie mamy miejsc obok siebie, bo autobus jedzie z Białegostoku i przyjeżdża prawie pełny. Niemal całą drogę, mimo niewygody, drzemię; budzę się tylko, gdy zjeżdżamy z autostrady i jedziemy przez jakieś chęchy, by zatankować na jakiejś stacji w bazie transportowej. Tracimy na tym 40 minut.


Zajeżdżamy na Brandenburg Flughafen o 4.45, 20 minut po czasie. Lotnisko jest piękne, eleganckie i oddane do użytku z 12-letnim opóźnieniem. Pamiętam, jak przez te wszystkie lata lataliśmy z Schoenefeld lub Tegel i ciągle mówiliśmy, że następnym razem już na pewno polecimy z Brandenburg. I tak przez 12 lat. I wreszcie się doczekaliśmy...
Sprawnie robimy odprawę, oprócz paszportów chcą widzieć nasz test na covid-19 i tylko pytają, czy mamy szczepienie. Dostajemy 6 biletów. Nasze cztery bagaże podręczne przechodzą bez problemu. Chwilę siedzimy, przegryzając co nieco i idziemy na odprawę bezpieczeństwa. Tu nas trzepią dokładnie, wygrzebują wszystkie kosmetyki i wkładają do przezroczystego ziplocka, ja nawet doświadczam kontroli osobistej, gdyż zauważono coś w mojej kieszeni wewnętrznej. Idę więc z dwiema urzędniczkami do kabiny, gdzie muszę im pokazać kartę bankomatową, ukrytą w tej właśnie kieszeni. Bardzo im się ten pomysł podoba. Niedługo wsiadamy do samolotu British Airways do Londynu. Zanim wystartujemy, już zdążę zasnąć. I tak podrzemuję całą drogę.





Po wylądowaniu zaglądam do kabiny pilota, pytając, czy mogę zrobić zdjęcie aparatury. A przemiły pilot nie dość, że wyraża zgodę (a to przecież jakieś tajemnice wojskowo-sprzętowe), to jeszcze mówi, że mam usiąść na jego miejscu i robi mi zdjęcie!
Londyn jest pochmurny i deszczowy. Znów idziemy na kontrolę bezpieczeństwa i znów wybebeszają nam wszystkie kosmetyki. Na szczęście, znów nie znajdują wody. Za to tym razem czepiają się Macieja, musi wygrzebać z wewnętrznych kieszeni wszystkie portmonetki z wszystkimi pieniędzmi. I dokładnie go skanują. Udaje nam się załatwić lotniskowy internet, sprawdzamy więc, co słychać w świecie, zjadamy kanapki i już trzeba iść do gate.








Tu szybko pakują wszystkich do samolotu, ale i tak wylatujemy z 45 minutowym opóźnieniem, bo czekamy na dwóch pasażerów, którzy finalnie nie pojawiają się na pokładzie. I znów mamy najgorsze miejsca, na tyłach samolotu i znów nie siedzimy obok siebie. Samolot jest pełen. Tym razem to American Airlines, miałam więc nadzieję że może siedzenia będą szersze, gdyż Amerykanie do szczupłych raczej nie należą. Ale nic z tego, chociaż siedzenia są wygodne. Pierwsza klasa wypasiona, economy premium też niezłe, tylko my, ekonomiczne szaraczki musimy siedzieć ściśnięci. Boeing 777 200, lecimy 9h 15 minut. Zimno tu. Wieje z tej klimy, mimo iż poprosiłam o wyłączenie. Siedzę więc pod kocem. Dają jedzenie, meatballs z sosem i puree, całkiem dobre, tylko za słone. Kawa niedobra, piwo IPA dobre, ale bardzo gorzkie. Oglądam dwa filmy- Spencer i Erin Brokowitch i z trzecim dojeżdżam do połowy. W międzyczasie serwują czekoladowe lody, to lubię, a godzinę przed lądowaniem przekąskę, bułkę nadziewaną spicy chili with beans, dobrze, bo już jestem głodna.

Lądujemy o czasie, nie musimy czekać na bagaż, bo mamy tylko trzy bagaże podręczne. Idziemy do dziury w ścianie i wyciągamy 1800 zł, czyli 9000 mxn. Szukamy autokaru ADO, który zawiezie nas z lotniska do Playa del Carmen. Mamy szczęście, gdyż zaraz odjeżdża, chyba tylko na nas czekał. Bilety kosztują 216 mxn/os. Przejazd trwa godzinę. Wysiadamy, jest 22.30, a tu fiesta, miasto żyje, gra muzyka, ludzie kupują jedzenie u ulicznych sprzedawców, spacerują.

Meldujemy się w hotelu Casa Palma, który zarezerwowaliśmy jeszcze w domu. Jest prosty, ale czysty,pokój jest spory, z wiatrakiem, dużym łóżkiem i drugim pojedynczym, z którego robimy szafę, dużą łazienką i małym balkonem. Płacimy 600 mxn za noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz