Rano, o 6.40 budzi nas telefon z Polski, od naszej najemczyni. Na szczęście ma WhatsApp, a sprawa jest w miarę prosta. Ufff. Zawsze tak mamy, że gdy tylko gdzieś wyjedziemy daleko, dzwoni polski telefon z problemem. No i pozamiatane, już nie mogę zasnąć. Na śniadanie zjadamy bułki z podróży i idziemy na kawę. Krótki rekonesans na deptak i lądujemy w Starbucksie, cafe del dia, po 51 MEX, gorzka, czarna.
Robimy drugi rekonesans, tym razem dotyczący promu na Isla Cozumel. Decydujemy się na jednego z dwóch oficjalnych przewoźników, Winjet za 440 MEX/os. de ida y vuelta, czyli w dwie strony.



Wracamy do hotelu po rzeczy na wycieczkę, przedłużamy nocleg o jeszcze jedną noc i idziemy na przystań. Gdy kupujemy bilety, okazuje się, że kosztują one 455 MEX/os. Wszyscy tak płacą. Co innego napisane w cenniku, co innego kasowane, pfff. Wkurza tym bardziej, że to i tak cena dla turystów, miejscowi płacą 170 MEX! Prom płynie o 11. Maska obowiązkowa już na przystani, na wolnym powietrzu, mierzą też temperaturę i dezynfekują ręce. Podróż trwa ok. 30-40 minut.



Wysiadamy i szukamy plaży, której tu nie ma, idziemy więc na Plaza Mayor zasięgnąć języka. Ktoś proponuje nam skuter za 45$, za drogo. Mówimy, że w Europie za 30$ to można auto wypożyczyć.








Wracamy na bulwar, idziemy wzdłuż morza, plaż nie ma, wypożyczalni skuterów też nie ma. Wchodzimy w miasto i tu jakiś miejscowy kieruje nas na ulicę skuterów. Zaglądamy do pierwszej z brzegu wypożyczalni Isis i bierzemy skuter za 25$! Sympatyczny właściciel spisuje dane Macieja z prawa jazdy i karty kredytowej (!), udziela instrukcji i pyta o doświadczenie w jeździe jednośladem. Maciej mówi, że ma mucho experiencia, hmmm ostatni raz jeździliśmy skuterem ze 20 lat temu na Cykladach... No to ruszamy. Najpierw trochę niepewnie, ale już po chwili Maciej opanowuje pojazd i jedziemy na drugą stronę wyspy, najpierw przez miasto, a potem szeroką szosą, przecinającą wyspę na pół. Zajeżdżamy do ruin San Gervasio, wstęp po 6$ i 85 pesos. Sitio jest nieduże, ale bardzo przyjemne. Od budowli do budowli spaceruje się przez selvę, więc upał tak bardzo nie dokucza. I wystarcza nam godzina, by wszystko obejrzeć.




Potem jedziemy dalej, na plażę, która trochę nas rozczarowuje, ale widoki i tak są piękne. Wracamy i szukamy plaży na drugim końcu wyspy, ale i tu rezultat jest kiepski.



Oddajemy skuter i z piwkiem jeszcze idziemy na plażę w centrum Cozumel.





Za chwilę mamy prom powrotny. Gdy dopływamy, na plaży jest mnóstwo ludzi i występy voladores i wojowników majańskich. Fajne.












Spacerujemy po bardzo turystycznym miasteczku, jest tu głośno i radośnie. Fajna atmosfera, pełna luzu i zabawy. Chill.





Idziemy po piwo do supermarketu Chedraui, gdzie na wejściu mierzą temperaturę, dezynfekują ręce i pilnują maseczek. Na kolację jemy tortas pastor con queso po 90 pesos, smaczne.




Na ulicy grają mariachi.



Oglądamy obrazy w galerii na świeżym powietrzu, fajne są, takie kolorowe. I różne rzeźby, też fajne.









Brak komentarzy:
Prześlij komentarz