Śpimy długo aż budzi nas pukanie do drzwi. To recepcjonista przynosi nam śniadanie do łóżka.
W lobby proponują nam kawę, ale gdy już ją wypijamy okazuje się, że trzeba za nią zapłacić i to aż 3000 Bz za dwie. Skandal z takimi cenami! W poprzednich hotelach kawa była free. Trochę się grzebiemy i dopiero koło południa wychodzimy. Wybieramy się na plażę.
Przypadkowo wchodzimy w dzielnicę, w której nie chcielibyśmy się znaleźć po zmroku. Przyspieszamy więc kroku, ale czujemy na sobie uważne spojrzenia lokalsów. Chyba nie widzieli tu turystów.
Uff, wychodzimy na porządną ulicę. Tu jest jakby ładniej. I bezpieczniej.
Docieramy na plażę, piękną, szeroką, z białym piaskiem i kołyszącymi się na wietrze palmami kokosowymi. Morze ma kolor szmaragdu. Idziemy plażą, a oprócz nas jest tu jeszcze sześcioro turystów. I dwóch miejscowych, którzy łowią jakieś skorupiaki.
Kąpiemy się w morzu, woda jest cieplutka. Fale nie są duże, ale bardzo mocne i kilka razy zwalają mnie z nóg. Potem leżymy w cieniu palm i planujemy itinerer na najbliższe dni.
Koło 15.30 ruszamy w stronę stanowiska archeologicznego Al-Balid. Niedaleko od wejścia taksówkarz zaczepia Macieja, któremu proponuję, że za 1,5 OMR podwiezie nas do stanowiska, poczeka na nas godzinę i potem zawiezie nas do centrum.
Kupujemy bilety po 2 OMR i sprawnie zwiedzamy ruiny, mimo sporych odległości. Znajdują się tu pozostałości domów, meczetów i zamku. Potem Museum of the Frankincense Land i możemy wracać.
Schemat działania omańskich faladży, czyli kanałów nawadniających. W Omanie jest ich ponad 11 tysięcy!
Faladże, wykorzystując grawitację, służą do transportowania wody z jej źródła do odległych terenów, ubogich w ten życiodajny płyn. Dawniej budowane były z gliny i kamieni, teraz są betonowe. Są one swoistym fenomenem Omanu, cenionym nie tylko za niezwykłe zastosowanie praw fizyki i natury, ale także ich historyczne i gospodarcze znaczenie dla kraju.
Taksówkarz obwozi nas po okolicznych hotelach, no ale my już mamy nocleg. Potem zaczyna nas namawiać na wycieczkę po okolicy za 50 OMR za 5-6 godzin. Wypytuje Macieja o różne rzeczy, no to już mi się nie podoba. Chcę wysiąść. W końcu nas wysadza i żąda większej kwoty niż umówiona. Wiedziałam, że tak będzie. Trochę się kłócimy, w końcu stanowczo mówię, że miało być 1,5 OMR, więc dostaje tyle i wysiadamy. Pfff, naciągacz jeden.
Szukamy miejsca, by zjeść kolację. Wchodzimy do jakiejś małej hinduskiej jadłodajni, gdzie zjadamy chicken curry z parottą i sałatką z czerwonej cebuli (!). Nie podają sztućców, więc musimy jeść jak miejscowi, palcami Płacimy 1200 Bz.
I wracamy do naszego hotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz