Było. Było zimno, twardo i niewygodnie. Nie mogłam zasnąć do nie wiadomo której. Ale pewnie usnęłam dopiero nad ranem.
Budzimy się o 7 i szybko zwijamy namiot, bo zaczyna kropić. Później to wręcz pada, więc śniadanie zjadamy w samochodzie. Tak dopiero rano rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że dobrze, że nie lunatykuję. Spaliśmy niedaleko krawędzi kanionu, wyjście z namiotu w nocy i pójście w zła stronę mogło grozić śmiercią lub kalectwem. A raczej na pewno śmiercią.
Podjeżdżamy na parking koło Sana Resort, skąd ruszamy w góry. Szlaki w Omanie są świetnie oznakowane, znaki są co 30-50 metrów.
Idziemy najpierw piaszczystą ścieżką, która potem prowadzi przez gołoborze. Przechodzimy przez trzy wadi, czyli podziemne rzeki, które w porze deszczowej zamieniają się w rwące potoki. Idziemy kamienistą ścieżką, a później po głazach i skałach. Trasa jest łatwa i bezpieczna, my jednak po słabo przespanej nocy nie mamy wiele siły. Jesteśmy zmęczeni, więc zawracamy. Nie udaje nam się wejść na drugą najwyższą górę Omanu, gdyż szlak tam nie prowadzi. Na najwyższą nie wolno wchodzić, ponieważ znajduje się tam baza wojskowa.
Tu też jest pięknie.
Razem trek zajmuje nam i tak 6 godzin.
Jedziemy do Bahla, gdzie będziemy szukać noclegu. Nie chcemy powtarzać doświadczenia poprzedniej nocy.
Wjeżdżamy do miejscowości, jeździmy wąskimi uliczkami, ale tu nie ma hoteli. Są tylko domy i warsztaty krawieckie. Wyjeżdżamy więc na główną drogę i pytamy o hotel taksówkarza. Potem jeszcze pytamy policję, która eskortuje nas pod sam hotel. To Jibreen Hotel, który oferuje dwuosobowy pokój ze śniadaniem za aż 29 OMR, czyli 290 złotych. Ależ drogo! No ale nie mamy innej opcji, więc go bierzemy. Pokój jest sułtański, ogromny, urządzony z przepychem. I jakie wielkie, wygodne łóżko!
Jestem tak zmęczona, że odmawiam pójścia na poszukiwanie jedzenia i wcześnie idę spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz