sobota, 18 stycznia 2020

Muscat, dzień 2, sightseeing

Śpię do 9, nie mogę się obudzić. Schodzimy na nierewelacyjne śniadanie, ale najadamy się. Autobusem nr 2 jedziemy na dworzec autobusowy, bilet 200 baisów/os., ale kierowca nie może nam wydać z banknotu o wartości 50 zł, więc jedziemy za półdarmo.

















Na dworcu zmieniamy kasę, żeby nie było i autobusem nr 4, znowu 200 baisów/os. jedziemy aż do końca trasy.





Tu znajduje się pałac sułtański Al Alan. Wow, robi wrażenie!























Nazwa pałacu Al Alam oznacza 'flagę' w języku arabskim. Pałac, jeden z sześciu królewskich rezydencji monarchy rządzącego, Sułtana Quabooa, ma długą, ponad 200-letnią historię - zbudowany został przez Imama Sułtana bin Ahmeda 7, dziadka obecnego sułtana. Istniejący pałac, ze złotą i niebieską faadą, został przebudowany na rezydencję królewską w 1972 roku. Jest otoczony fortami Mirani i Jalali, zbudowanymi w XVI wieku przez Portugalczyków. Nie można go zwiedzać.

































Oglądamy budynki rządowe, piękne, monumentalne, fort i meczety, wszystko z zewnątrz.






































Podziwiamy system nawadniania/podlewania w tym pustynnym kraju.















Idziemy do Muzeum Etnograficzneego, Bait Al Zubair, wstęp 3 OMR, no bo Maciej zawsze musi zwiedzić jakieś muzeum. Nie jest warte swojej ceny. 
To prywatne muzeum rodu Zubair, w którym zgromadzono eksponaty o znaczącej wartości dla omańskiego dziedzictwa kulturowego. Znajdują się tu eksponaty z życia codziennego mieszkańców Omanu, od kolekcji biżuterii liczącej setki lat, mieczy, tradycyjnych ubiorów na przestrzeni wieków po kolekcję znaczków pocztowych, monet i banknotów, czy też wystawę sztuki Półwyspu Arabskiego. Jest tu również makieta typowej wioski.























Przez Muscat Gate nad ulicą Al Bahri przechodzimy do parku Riyam, a stamtąd szlakiem przez góry do Matrah. Kamienista ścieżka dosyć ostro pnie się w górę i wcale wygodnie mi się nie idzie w tych sandałach. Wchodzimy na przełęcz, skąd mamy wspaniały widok na zatokę. Zaczynamy schodzić po śliskich kamieniach, później szlak wiedzie dnem wadi, czyli podziemnej rzeki. Tu dopiero zaczyna się jazda! Głazy, po których trudno przejść, stromo i ślisko, więc, zdejmujemy sandały i idziemy dnem potoku, a drobne kamienie wbijają się w stopy. Po drodze Maciej postanawia zażyć w wadi kąpieli. W pewnym momencie wadi znika, a my musimy jeszcze trochę się wspiąć, zanim wreszcie z tego wąwozu wyjdziemy. Całe przejście zajęło nam 1h 50 i nie do końca mi się podobało. Było dosyć trudne, o wiele trudniejsze niż trek w Himalajach. No i te sandały. 















































Przechodzimy przez cmentarz i wąskimi uliczkami schodzimy do miasta.










Jesteśmy w Matrah, przechodzimy przez suk, po arabsku souq, ale patrzymy tylko kątem oka, bo sprzedawcy są bardzo natarczywi. Bulwarem Corniche idziemy wzdłuż morza, no bardzo ładnie tutaj. Do meczetu nie możemy wejść, tym razem zakaz wstępu obowiązuje również Macieja, hahaha. 























































Zaglądamy do portu, a tu taaaaakie ryby!

























Autobusem nr 4, bilet 200 baiasów, jak zawsze wracamy na dworzec autobusowy i tu w Al Haikal Restaurant zjadamy obiad. Zamawiamy mutton curry, 800 baiasów, chlebek paratha, 100, mutton biryani, 900 i wodę, 100. Smaczne, baraninka mięciutka, jedzenie pikantne, bo to peshawarska knajpa.
Po drodze we wczorajszej knajpie wypijamy po soku pomarańczowym po 600 baiasów. W hipermarkecie Neste naiwnie sprawdzamy, czy jest piwo, oczywiście nie ma, więc znów odwyk i wracamy do hotelu.  















I taki widok z dachu hotelu....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz