środa, 29 stycznia 2020

Pustynia Al-Rab al-Chali, czyli Empty Quarter

Chyba w sprawie śniadania wypracowaliśmy z Panem jakiś kompromis, chociaż dla nas niezadowalający, ale nie będę już się bardziej z nim użerać.
Wczoraj jechaliśmy na wschód, dziś jedziemy na północ, a jutro na zachód. Na południu jest Morze Arabskie. Ruszamy w miarę wcześnie, o 8.25; przed nami 200 kilometrów w kierunku Empty Quarters. Najpierw jedziemy szerokimi alejami w Salalah, po wyjeździe z miasta prowadzi nas szeroka semiautostrada, a później szosa. Drogi tu są rewelacyjne, szerokie, o dobrej nawierzchni, oświetlone w nocy latarniami. Skrzyżowania i wjazdy na inną drogę są często bezkolizyjne. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem infrastruktury drogowej Omanu.














Po drodze zabieramy autostopowicza, który jedzie do Ash-Shisr. To nauczyciel angielskiego, arabskiego i Koranu z Egiptu. Ale ten jego angielski jest tak słaby, że nie rozumie podstawowych pytań, które mu zadaję. Nie wiem, jak może uczyć angielskiego, chyba w islamie jest lepszy.
Docieramy do Ubar koło Ash-Shisr. To pozostałości dawnej osady odkryte w 1992. Sądzi się, że ludzie żyli na tym obszarze już w neolicie, 8-7 tys. lat p.n.e. Podczas wykopalisk, prowadzonych przez ekipy z różnych krajów odnaleziono tu groty strzał, które liczą 10 tysięcy lat. Znaleziska z późniejszych okresów to bransolety, monety Abbasydów, a nawet szachy z VIII-X w n.e. Według Koranu Ash-Shisr uległ zniszczeniu, gdy jego mieszkańcy, oddając hołd kamiennym bogom, nie nawrócili się na islam.
Legenda o pustynnej Atlantydzie mówi, że Ubar, zwane tak przez Beduinów, będące siedzibą plemienia Ad, było najbogatszym miastem na świecie. Bogactwa dorobiło się na handlu kadzidłem- towarem równie wartościowym jak złoto. Tajemnicze miasto leżało przy drodze handlowej pomiędzy Indiami, Bliskim Wschodem a basenem Morza Śródziemnego. Miało być oazą pełną bujnej roślinności, która porastała świątynie i pałace miasta. Klimat tu był przyjemny, czyniąc z osady 'szczęśliwą Arabię'.
Wykopaliska są niewielkie, ich obejrzenie zajmuje nam pół godziny, biletów nie ma, chyba jest wstęp wolny.
















Jedziemy na pustynię, najpierw 3 kilometry szosą, na jej końcu stoi znak informacyjny, który brzmi zasadniczo i złowrogo. Z tych wszystkich zaleceń spełniamy tylko dwa- mamy wystarczającą ilość wody i GPSa, który jednak w tych okolicznościach przyrody lekko wariuje.












Mimo to jedziemy. Prowadzi nas szutrowa droga, początkowo jedziemy prosto, potem skręcamy na al Khadhaf Sand. Jedziemy, ale wkrótce na drodze pojawia się piasek, który dla zwykłej osobówki może okazać się zdradliwy. I na pewno będzie niebezpieczny. Czujemy, że pod kołami robi się miękko. Nie jest dobrze. Zatrzymujemy się. Musimy zawrócić, ale tu nie da się wykręcić, więc Maciej jedzie tyłem. I to dosyć długi odcinek. Wreszcie jest twardo i dosyć szeroko, więc zawracamy. Zostawiamy tu auto i idziemy na wydmy. Spacerujemy sobie po pustyni, wchodzimy na diuny, zjeżdżamy z nich na pupie, podziwiamy pustynny krajobraz, robimy foty. Też mamy nasz off road, pieszy.


































Po pustyni jeździ trochę jeepów 4x4, zjeżdżają z dróg i jeżdżą off road. Fajna ta piaskownica, taka ogromna...





















Spędzamy tu dwie i pół godziny i postanawiamy wracać. Przy polach zabieramy dwóch autostopowiczów i podwozimy do Thumrait. To chyba robotnicy z tutejszej farmy.
Po drodze zatrzymujemy się w Natural Park of Frankincense Trees, czyli plantacji kadzidłowców. Oglądamy drzewa, wąchamy żywicę i już chcemy wychodzić, gdy pojawia się jakiś facet w turbanie i luźnych szatach i woła nas. Idziemy do niego, a on pokazuje nam kwiaty, owoce i nasiona kadzidłowców oraz sposób ściągania żywicy. Jest Pakistańczykiem, chrześcijaninem, który zajmuje się plantacją. Prowadzi nas do wozu, w którym mieszka i próbuje sprzedać grudki kadzidła. Nielegalnie. Bo robi tu lewiznę. My nie chcemy tego kupić, bo już mamy kilogram, wtedy on prosi nas jako chrześcijan, żebyśmy nikomu nie mówili. Gdyby ktoś się dowiedział, mógłby wylecieć z roboty. No to nikomu nie mówimy ;p
Land of Frankincense, czyli Kraina kadzidła została wpisana na listę UNESCO w 2000 roku. To kilka lokalizacji i hołd dla długiej, sięgającej neolitu, historii regionu. Ziemie te od niepamiętnych czasów były zasobne w drzewa kadzidlane, źródło cennego olibanum, którym handlowano już tysiące lat temu, w starożytności wykorzystując je m.in. do mumifikacji zwłok. Kwitnąca wymiana towarowa z krajami basenu Morza Śródziemnego, Morza Czerwonego, Mezopotamią, Indiami i Chinami wspomagała rozwój i dobrobyt okolicy od starożytności po średniowiecze. Kluczową rolę w regionie odgrywały porty Samharam, Al-Balid, Raysut i Mirbat. Towary przypływające do portów były dalej transportowane wielbłądzimi karawanami w głąb Półwyspu Arabskiego.











Wracamy do Salalah. W hotelu internet niby jest, a właściwie go nie ma, więc idziemy na kolację do Sea Star. Maciej chce grilla. A wybiera shrimp&squid mix, 1600 Bz. Ja biorę beef kabab, 1500 Bz. Do tego sok z cytryny, 700 Bz i z mango, 500 Bz. Mimo że knajpa jest sieciówką, jedzenie jest smaczne i jest go dużo.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz