Wstajemy przed 5, pakujemy auto (jejku, jest tyle tego, że myślałam, że nie damy rady i połowa zostanie, ale jednak Maciej jest mistrzem pakowania! wszystko weszło! zwłaszcza wędzonki, które po raz pierwszy wczoraj wędziliśmy) i o 5.20 ruszamy do Grenoble, do Asi, Rafała i naszego wnusia, Adrianka... Tym razem jedziemy z drugimi dziadkami, Wiesią i Waldkiem z Białegostoku, rodzicami Rafała.
Jest piątek, więc ruch na autostradzie spory. W którymś momencie widzimy nawet, jak na przeciwległym pasie pali się samochód! Pełno czarnego dymu! Maciej jedzie 1100km, mamy niezły czas, ale gdy ja przesiadam się za kierownicę, prędkość podróżna nam spada ;p Jadę całą Szwajcarię, jak zwykle i jest to najgorszy odcinek drogi. Gaz-hamulec, gaz-hamulec i wszyscy jadą lewym pasem, masakra jakaś! Gdy przejeżdżamy granicę, znów się zamieniamy i Maciej tak pędzi do wnusia, 160km/h, że zagotowuje się płyn w chłodnicy. Waldek podaje sprytny sposób na obniżenie temperatury i już spokojnie dojeżdżamy do dzieci, akurat jak Asia kończy karmić synka, więc jeszcze możemy go uściskać i wycałować zanim pójdzie spać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz