Pobudka o 5 (znowu!), śniadanie i punktualnie o 6, jak planowano, wyruszamy w drogę powrotną do Carmelita. Maszerujemy żwawo, ale swoim tempem i po 4h 15 min. docieramy do wioski. Wg normy powinno to być 6h! Na miejscu siedzimy 2h, więc nie bardzo rozumiem, dlaczego tak wcześnie wstawalismy? Eh, pewnie przewodnik chciał jak najszybciej być z powrotem w domu ;p W międzyczasie zjadamy almuerzo- kurczak z ryżem i pyrą. Plus zimna coca cola, ah, tego mi trzeba było!
Idę do szkoły, zaglądam do klasy. Na ścianie wisi plan lekcji; mają nawet 1 lekcję angielskiego w tygodniu. Potem okazuje się, że w szkole jest internet, a angielski odbywa się online. Ciekawe jak, nie widzę tu ani jednego komputera ;p Od razu dostaję posadę nauczycielki angielskiego... gdybym tylko chciała :)
W Gwatemali istnieje obowiązek szkolny, ale to poszczególne rodziny decydują, czy i jak długo posyłać dziecko do szkoły. Melisa mówi, że dzieci często pomagają rodzicom w zarabianiu pieniędzy na życie...
W Carmelita mieszka ok. 320 osób, czyli jakieś 80 rodzin. Co ciekawe, walaja się tu śmieci, a w obozowiskach, które też należą do wspólnoty jest czysto, ba, wisi regulamin odnoszący się również do kwestii śmieci ;p
O 12.30 przyjeżdża autobus. Jednak nie zostanę nauczycielką w Carmelita, wracam do cywilizacji :) Przez 3h 15 min jedziemy chicken busem, zwanym tu burras, po szutrowej drodze, potem zaczyna się asfalt. Strasznie się kurzy, wszystko pokryte jest białą warstwą pyłu. Do Santa Elena zajeżdżamy ok. 16.30 i mamy nawet taksówkę do Flores, Nie powiem, nie mam zastrzeżeń do agencji Mayan Land, wszystko było OK i zgodnie z umową (ustną tylko)...
Wracamy do naszego hotelu Mirador del Lago, stoję pod prysznicem chyba 15 min., by zmyć brud i pot z całego treku...
W knajpie Imperio wypijamy litr piwa Brahva za jedyne 10Q, zjadamy obiad: pollo a la parilla za 25 Q i lomo de res za 30 Q, wypijamy drugie piwo i idziemy spać, no bo jutro znów wstajemy przed 5, a jakże ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz