Autobus Vientiane-Pakse to największy koszmar, jaki nam się przydarzyl, Dziurawy jak sito, z nieszczelnymi oknami, przez które całą drogę wiało, niewygodne siedzenia i na dodatek DVD z Lao disco wyjącym na cały regulator do 4 rano, kiedy pomocnik kierowcy po moich dwukrotnych prośbach wreszcie lituje się i ścisza te zawodzenia. Nie śpię prawie cała noc, autobus często się zatrzymuje, więc trzeba pilnować plecaków, bo ciągle grzebią w lukach bagażowych. Po drodze mijamy liczne wioski, zabudowania są jakby większe i bardziej porządne i bogate niż wczoraj. I życie tu kwitnie, nawet w środku nocy.
Wykończeni, zajeżdżamy do Pakse i tuk-tukiem jedziemy do centrum miasta, które jeszcze śpi. Jest 6.10.
Idziemy do jednego hotelu, brak wolnych miejsc, to samo w kilku następnych, o co tu chodzi? To niemożliwe, żeby w całym mieście nie było jednego wolnego miejsca...
W końcu znajdujemy pokój w hotelu Lao Chaleun za 130.000 K.
Zjadamy szybkie śniadanie na ulicy, bagietkę za 6.000 K, to typowe jedzenie, Laos był kiedyś kolonią francuską i wiele jej śladów można nadal tu zobaczyć. Nie udaje nam się załatwić na dziś wycieczki na Plateau Bolovens z biura podróży, gdyż autobus już odjechał, więc decydujemy się na tuk-tuka (320.000 K, oczywiście po targowaniu). Jedziemy do wodospadu Tad Fan, który ma 120 m wysokości i jest najwyższy w Laosie i malowniczego Tad Gneuang. Odwiedzamy także plantację kawy i herbaty, próbując obu napojów. Wycieczka jest trochę naciągana, jak wiele atrakcji tu, w Azji, przeznaczonych dla turystów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz