wtorek, 16 maja 2023

Złote Miasto, Jaisalmer i wielbłądy na Thar Desert

Od rana, po wczesnym śniadaniu, jedziemy nad sztuczne jezioro, Gadisar Lake. Zostało ono zbudowane przez założyciela Jaisalmer, króla Rawala Jaisala w XII wieku, a później przebudowane przez Gadsi Singha. Woda wpływa do niego z Kanału Indiry Gandhi, więc nigdy nie wysycha. Czasem odbywają się nad nim kremacje. jednak teraz nie ma żadnej, dobrze, że widziałam je w Katmandu.





































Spacerujemy, robimy zdjęcia i jedziemy na zwiedzanie fortu Jaisalmer.




















Zwiedzamy twierdzę Jaisalmer, zbudowaną ze złocistego piaskowca, malowniczo położoną na szczycie 80-metrowego wzgórza. W jej obrębie znajdują się pełne majestatu pałace, dżinijskie świątynie oraz bogato zdobione rezydencje dawnych kupców. Podziwiamy pałace maharadży i maharani, czyli jego żony oraz dzieci.

















Oznaką minionej świetności miasta leżącego na skrzyżowaniu dawnych szlaków handlowych jest twierdza chroniona przez 99 bastionów. Ciekawostką jest, że jest to jedyna po dziś dzień zamieszkana twierdza w Indiach.











Stare Miasto było niegdyś w całości otoczone murami, ale niestety duże ich fragmenty zostały rozebrane i wykorzystane jako materiał budowlany. Mimo to nadal stoją bramy miejskie, za którymi kryje się ogromny fort, decydujący o uroku miasta. Na sam fort składają się liczne wąskie, brukowane uliczki, świątynie dźinickie oraz stary, zachowany w doskonałym stanie, pałac dawnego władcy.











Jaisalmeru nie można przyrównać do żadnego innego miasta indyjskiego. Znajduje się tu jeden z najciekawszych i największych kompleksów pałacowych. Jest to bodajże jedyne miasto w Radźasthanie, które tak mocno emanuje przeszłością. Wydaje się wręcz, że ta położona na pustyni forteca została przeniesiona w rzeczywistość prosto ze stron Księgi tysiąca i jednej nocy. Magiczne, jak najbardziej romantyczne i zupełnie nie zmienione od lat miejsce obdarzono nazwą 'Złote Miasto', albowiem promienie zachodzącego słońca tym właśnie kolorem oświetlają kamienne mury obronne.







Wiele lat temu Jaisalmer leżał na szlaku, którym wędrowały karawany wielbłądów z Indii do Azji Środkowej i właśnie dzięki temu miasto szybko się wzbogaciło. Kupcy i mieszkańcy zbudowali wiele domów i budowli z drewna oraz żółtozłotego piaskowca. Słynne haveli spotkać można na całym obszarze Radźasthanu, ale nigdzie indziej nie są one tak egzotyczne, jak w Jaisalmer. Nawet najskromniejsze domostwa czy sklepy świadczą o baśniowej wyobraźni Radźputów i ich upodobaniu do bogatych zdobień.

















Zwiedzamy dwie świątynie dżinijskie.









































I druga. Próg trzeba przekroczyć, nie należy na niego wchodzić.



























Podziwiamy budynki mieszkalne z kunsztownie rzeźbionymi fasadami.




















Odwiedzamy dwie havele, czyli domy miejscowych kupców.



















I udajemy się na punkt widokowy, skąd podziwiamy wspaniałą panoramę miasta i umownie machamy do naszych przyjaciół w Pakistanie, który stąd jest już całkiem blisko.
Do upadku Jaisalmeru przyczynił się głównie rozkwit żeglugi morskiej i związanego z nią handlu, a także powstanie portu w Bombaju. Dokonany po odzyskaniu niepodległości podział kraju na stany i zlikwidowanie szlaków handlowych, przechodzących przez Pakistan, spowodowało jeszcze większe zubożenie mieszkańców, a brak zasobów wody pitnej doprowadziłby niechybnie do zagłady miasta. Jednakże po wojnach między Indiami a Pakistanem, które miały miejsce w 1965 i 1971, Jaisalmer odzyskał strategiczne znaczenie, a usytuowany na północ od miasta Kanał Radźasthański zaczął przywracać życie jałowej pustyni. Drogi i linie kolejowe połączyły Jaisalmer z innymi miastami w Radźasthanie, a kilka razy w tygodniu samoloty latają na trasie Jodhpur - Delhi.














Jest bardzo gorąco, pot ścieka mi po plecach, ale dajemy radę. Nie jest tak źle, jak nas straszono, aczkolwiek wg internetu temperatura w styczniu w Jaisalmer wynosi 44˚C.



























Przechodzimy przez niewielki targ, na którym sprzedają kolorowe warzywa i owoce.








Wąskimi uliczkami idziemy do kolejnego sklepu z tekstyliami. Tu handlują wyrobami patchworkowymi oraz szalami z kaszmiru i paszminy. Piękne są....




















Zaglądamy do drugiej haveli, gdzie sprzedają rozmaite indyjskie pamiątki, maski i figurki.











































I już pora lunchu, który jemy w lokalnej knajpce na głównym placu, Chandan Shree Veg. Zamawiamy thali, czyli talerz z różnymi pikantnymi sosami i warzywami, roti i ryżem, bundi raita, czyli zimną zupę jogurtową z jakimiś warzywami i ziołami oraz przepyszne, aksamitne, zimne lassi.
























Wracamy do hotelu. Szkoda, że nie mamy czasu wolnego, bo widziałam jakieś fajne ciuchy i na pewno coś bym kupiła. Tym bardziej, że teraz mamy kilka godzin wolnych, gdyż następna atrakcją przewidziana jest dopiero na wieczór.



Relaksujemy się więc w basenie, siedząc w nim trzy czy cztery godziny i rozmawiając. Spędzamy tu porę największego upału, Żar wprawdzie leje się z nieba, ale woda przyjemnie chłodzi. Jednak cały czas przebywamy w pełnym słońcu, więc na koniec dnia jesteśmy nieźle strzaskani. Sympatyczna ta nasza ekipa.


















Pod wieczór, o 17.30 wyjeżdżamy na pustynię, Thar Desert, the Great Indian Desert na zachód słońca i przejażdżkę na wielbłądach. Wielbłądy są, zachodu nie ma, gdyż niebo jest zachmurzone. Każdy jedzie na swoim zwierzęciu, mój początków jest trochę narowisty, ale później uspokaja się i jest dobrze. Majestatyczne kroczy po diunach, w górę i w dół, zatapiając swoje wielkie stopy w złocistym piasku. Po kilkunastu minutach zatrzymujemy się na postój, by trochę rozprostować nogi i zrobić parę zdjęć. I wracamy. Wsiadanie i schodzenie z wielbłąda jest zabawne, gdyż zwierzę klęka na kolana i kiwa się do przodu i do tyłu.



















































No uwielbiam wielbłądy.... są takie fotogeniczne.



























Przejażdżka jest super, wracamy do hotelu, gdzie po smacznej kolacji, znowu integrujemy się przy basenie. Obok odbywa się przyjęcie zaręczynowe, jednak tylko dla mężczyzn, dlatego pewnie siedzą tacy smutni i ponurzy. Do jedzenia przygrywa im kilkuosobowa orkiestra, która smętnie zawodzi.
U nas natomiast jest całkiem wesoło, spać idziemy dobrze po północy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz