Wstajemy, zjadamy śniadanie i chcę stąd jak najszybciej wyjechać. Ten ośrodek jest okropny! Kierujemy się na Bratysławę, po drodze zatrzymujemy się na kawę w Platan Csarda, gdzie sami z siebie doliczają do rachunku 10% i wydajemy resztę forintów na paliwo, piwo i wielkiego arbuza.
Dłuższy czas jedziemy zwykłą drogą krajową, później autostradą, za granicą na jakiejś stacji benzynowej kupujemy winietę 10€ na 10 dni jedziemy dalej. O 14 wjeżdżamy do Bratysławy. Tu szukamy miejsca do zaparkowania, objeżdżając dwa razy wzgórze zamkowe. Parkujemy całkiem blisko i idziemy obejrzeć zamek.
Nie zwiedza się go, bo to siedziba parlamentu. Dziwimy się, dlaczego tyle tu policji, a limuzyny stoją na włączonych silnikach. Wkurza mnie to w każdym kraju, europejskim czy południowoamerykańskim. Nagle widzimy wzmożony ruch i jacyś dostojnicy wsiadają do samochodów i odjeżdżają. Dowiadujemy się, że była to premier Słowacji i premier Słowenii. And men in black ;p
Ruszamy dalej, cały czas autostradą w stronę granicy. Zasypiam. Gdy się budzę jedziemy jakimiś chęchami, dziurawą drogą przez niewielkie wsie. Do Polski wjeżdżamy przez przejście w Jabłonce i wkrótce jesteśmy w Zawoi.
Jest już 18.30, więc zatrzymujemy się na obiad w Dzikiej Karczmie. Jak się okazuje w 2018 były tu Kuchenne Rewolucje Magdy Gessler. Dostajemy czekadełko- chleb, niestety nie domowy ze smalcem. Rzucamy się na to, bo bardzo jesteśmy głodni. A potem czekamy pół godziny (!) na kwaśnicę na wędzonce, równocześnie z nią na stół wjeżdża gulasz z dzika z dwoma knedliczkami, a po chwili kotlet panierowany z dzika z pieczonymi ziemniakami i zasmażaną kapustą. Dania są duże i smaczne, niestety nie gorące. Płacimy 102 zł, bez picia. Wino na Słowacji było dwa razy, a na Węgrzech cztery razy tańsze niż tu, pfff. I nie ma świeżych kwiatów na stołach. A wystarczyłoby narwać polnych kwiatów na pobliskiej łące. Albo w rowie :p