środa, 22 lipca 2020

Bratysława i wracamy do Polski

Wstajemy, zjadamy śniadanie i chcę stąd jak najszybciej wyjechać. Ten ośrodek jest okropny! Kierujemy się na Bratysławę, po drodze zatrzymujemy się na kawę w Platan Csarda, gdzie sami z siebie doliczają do rachunku 10% i wydajemy resztę forintów na paliwo, piwo i wielkiego arbuza.
 







Dłuższy czas jedziemy zwykłą drogą krajową, później autostradą, za granicą na jakiejś stacji benzynowej kupujemy winietę 10€ na 10 dni jedziemy dalej. O 14 wjeżdżamy do Bratysławy. Tu szukamy miejsca do zaparkowania, objeżdżając dwa razy wzgórze zamkowe. Parkujemy całkiem blisko i idziemy obejrzeć zamek.
 
































Nie zwiedza się go, bo to siedziba parlamentu. Dziwimy się, dlaczego tyle tu policji, a limuzyny stoją na włączonych silnikach. Wkurza mnie to w każdym kraju, europejskim czy południowoamerykańskim. Nagle widzimy wzmożony ruch i jacyś dostojnicy wsiadają do samochodów i odjeżdżają. Dowiadujemy się, że była to premier Słowacji i premier Słowenii. And men in black ;p









Ruszamy dalej, cały czas autostradą w stronę granicy. Zasypiam. Gdy się budzę jedziemy jakimiś chęchami, dziurawą drogą przez niewielkie wsie. Do Polski wjeżdżamy przez przejście w Jabłonce i wkrótce jesteśmy w Zawoi. 






Jest już 18.30, więc zatrzymujemy się na obiad w Dzikiej Karczmie. Jak się okazuje w 2018 były tu Kuchenne Rewolucje Magdy Gessler. Dostajemy czekadełko- chleb, niestety nie domowy ze smalcem. Rzucamy się na to, bo bardzo jesteśmy głodni. A potem czekamy pół godziny (!) na kwaśnicę na wędzonce, równocześnie z nią na stół wjeżdża gulasz z dzika z dwoma knedliczkami, a po chwili kotlet panierowany z dzika z pieczonymi ziemniakami i zasmażaną kapustą. Dania są duże i smaczne, niestety nie gorące. Płacimy 102 zł, bez picia. Wino na Słowacji było dwa razy, a na Węgrzech cztery razy tańsze niż tu, pfff. I nie ma świeżych kwiatów na stołach. A wystarczyłoby narwać polnych kwiatów na pobliskiej łące. Albo w rowie :p














Szukamy naszego zakwaterowania. To kwatera prywatna Zawoja 1958. Ogromy, 5-osobowy pokój, czysty i porządny, tylko do naszej wyłącznej dyspozycji z powodu Covida. Kosztuje 50 zł/os. bez śniadania. Internet słaby.
 



wtorek, 21 lipca 2020

Balaton

No to jesteśmy nad kultowym w czasach PRL Balatonem. Śniadanie zjadamy na campingu, jednak bez picia, bo nie możemy zrobić sobie kawy. W kuchence nie ma gazu, nie ma tu nawet czajnika elektrycznego. Skandal! Maciej jest wkurzony.
Idziemy nad jezioro, wchodzimy na płatną plażę i w barze wypijamy po piwie, bo w końcu śniadanie było o suchym pysku :p











Kąpiemy się w tym Balatonie, który jest okropny, woda zimna, mętna, brudna, pełno w niej wodorostów i glonów, które wyglądają jak kupy. Potem leżymy na trawiastej plaży, czytając książki. Nie wiem, jak tu można przyjechać na wakacje. Jak dobrze, że jutro już stąd wyjeżdżamy ;)
Pod wieczór jedziemy do miasteczka, ale nie udaje nam się znaleźć innej knajpy niż ta wczorajsza. Zamawiamy zupę mięsną (to po prostu rosół jak wczoraj tylko z kawałkami kurczaka) i pomidorową (jest dziwnie słodka), faszerowane papryki, sznycel z leczo i ziemniakami i litr wina, tym razem białego. Płacimy 7.500 Ft.
 










Potem lody, 320 Ft/gałkę plus 50 Ft/wafelek (??) i wizyta w Penny Markt, gdzie kupujemy kilka butelek tokaju...

poniedziałek, 20 lipca 2020

Jedziemy na Węgry!

O 7.20 rano, o świcie niemal budzi nas bębnienie w bębny. Ci Salezjanie są naprawdę nienormalni! W końcu nie są jedynymi mieszkańcami ośrodka. Nie lubię, jak mnie budzi hałas. A zwłaszcza łomot. Zjadamy śniadanie, jest obfite, mimo iż nakładane za ścianką z pleksi. Salezjańska młodzież stoi w kolejce ponad pół godziny, a potem rozłazi się po całej stołówce, nie tak jak wczoraj, kiedy karnie siedzieli w jednym końcu pomieszczenia. Mimo wszystko obawiam się takich dużych zgromadzeń ludzi, a ich jest dobrze ponad 50 i do tego opiekunowie.



Ruszamy w drogę, GPS kieruje nas jakimś głupim objazdem; niepotrzebnie tracimy czas. Jedziemy piękną okolicą, przez malownicze góry i wzgórza, mijamy niewielkie miasteczka i senne wioski i tak niepostrzeżenie wjeżdżamy na Węgry. Zatrzymujemy się na najbliższej stacji, by zatankować paliwo i kupić winietę. I jedziemy do Budapesztu. Tu szybkie zwiedzanie- oglądamy budynek parlamentu Ten monumentalny zabytek, położony nad Dunajem w dzielnicy Pest, jest nie tylko drugim co do wielkości budynkiem państwowym w Europie, ale także największym obiektem w całym kraju. Ma on 17 tysięcy metrów kwadratowych i 691 pomieszczeń. Ładnie tu.




































I bardzo lubię wszelkiego rodzaju zmiany warty; są takie pompatyczne i zabawne ;)









Jedziemy na drugą stronę rzeki, do Budy, przez Most Łańcuchowy. Jego budowę rozpoczęto w 1839 roku. Poszczególne stalowe elementy konstrukcji były odlewane w Wielkiej Brytanii, a następnie drogą morską transportowane do Budapesztu (m.in. Dunajem). Budowa trwała do 1849 roku. Całkowity koszt wyniósł 6,57 mln forintów, a sama konstrukcja kosztowała 4,4 mln forintów. W 1852 roku zainstalowano cztery kamienne lwy, znajdujące się na krańcach mostu. Most Łańcuchowy ma 380 m długości i 14,5 m szerokości. Cała konstrukcja zawieszona jest na łańcuchach, rozpiętych między dwoma filarami – środkowe przęsło ma 230 m długości.






Parkujemy auto w bocznej uliczce, ale nie udaje nam się opanować parkometru, więc liczymy na szczęście. Szybkim krokiem idziemy na wzgórze, do starej części miasta. Oglądamy kościół Macieja, nie żadnego świętego, bo nazwę świątyni nadano na cześć króla Macieja Korwina. Ta urokliwa budowla, niegdyś w pełni gotycka, przez lata przeszła wiele przemian. Burzliwe dzieje miasta sprawiły, że w XIV wieku Turcy urządzili w nim meczet. Później świątynię dotknął pożar, który strawił większość ścian nośnych i kluczowych elementów. To, co możemy zobaczyć dziś, to niemal w całości rekonstrukcja, kościół po odbudowie przybrał neogotycką formę.





























I z murów podziwiamy wspaniały widok na parlament i miasto.































Wskakujemy do auta i odjeżdżamy. Teraz jedziemy nad kultowy Balaton. Tu mamy zarezerwowane przez booking. com dwa noclegi na campingu Úton Balaton Tábor. Najpierw nie możemy znaleźć tej miejscówki, potem się z obsługą dogadać, a na końcu okazuje się, że pokój wygląda jak cela więzienna. Okropnie! Proste, żeby nie powiedzieć prymitywne umeblowanie, słabe oświetlenie, łazienki i toalety w kiepskim stanie, brak czajnika. Chyba czas zatrzymał się tu w latach siedemdziesiątych...
 











Jedziemy do miasteczka poszukać bankomatu, sklepu i obiadu. To Balatonalmadi. Wymieniamy pieniądze, 627 zł.
W sklepie kupujemy brakujące wiktuały na śniadanie i na obiad idziemy do Porcio Vendeglo, gdzie zamawiamy rosołek z nitkami, gulasz z kluseczkami i gulasz w kociołku, który okazuje się być gulaszem w misce :p Do tego litr czerwonego wina. Płacimy 6.500 Ft.
 




A na deser lody.