Rano idziemy po raz ostatni na plażę, jesteśmy tu do 14.
Chyba jednak Maciej nie wybuduje boutique hotelu w Salalah... Te wszystkie opuszczone domy będą wyburzone! Tu będzie wielka inwestycja, pffff. Szkoda, zniszczą taką piękną plażę ;(
W hotelu bierzemy jeszcze prysznic po plaży/przed podróżą. Obsługa jest tak miła, że nie musimy zrobić check out do 12, więc jakby doliczyć fakt, iż po przyjeździe dostaliśmy pokój już od 6 rano i przedłużenie wymeldowania dzisiaj, to zyskaliśmy dodatkową dobę hotelową. I to że śniadaniem, lol.
Ok. 15 żegnamy się z recepcjonistą i idziemy na obiad do pakistańsko-indyjsko-chińskiej restauracji Al Ghad. Zamawiamy prawns manchurian, 1700 Bz, prawns chilli, 1700 Bz, podawane z chlebem, czyli roti, chapatti, czy cokolwiek innego. Do tego orange juice, 500 Bz i mango lassi, 500 Bz.
I cóż tu wybrać z tego menu?
Idziemy na przystanek autobusowy. Wprawdzie mamy rozkład jazdy, ale autobusy jeżdżą tu, jak chcą. Loteria. Na szczęście czekamy tylko jakieś 10 minut i autobus nadjeżdża. Bilet na lotnisko kosztuje 200 Bz, jedziemy prawie pół godziny.
Lotnisko w Salalah jest ładne i eleganckie. Dostępny jest 3-godzinny, darmowy internet. Robimy check in i czekamy. Ludzi w poczekalni jest niewielu, ale samolot dziwnym trafem się zapełnia. Pasażerowie to w większości mężczyźni ubrani w tradycyjne stroje, z rozmaitymi nakryciami głowy, wysocy, zadbani. Przyglądam im się z zaciekawieniem. Startujemy z półgodzinnym opóźnieniem, lecimy Airbusem A320, wygląda, jak nówka sztuka, jest ładniutki. I pasuje do mojego ubioru. Lot trwa godzinę i 10 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz