Jakoś wcześniej dziś się budzimy, wcześniej zjadamy smaczne śniadanie i wcześniej wyruszamy na wycieczkę. Jedziemy dziś do Dingli Cliffs, dwoma autobusami. Wędrujemy najpierw z końcowego przystanku wąską szosą biegnącą najpierw przez malutką miejscowość Dingli, potem przez pola aż docieramy nad morze.
Widok jest piękny i urwiste klify też. Idziemy tak sobie wzdłuż wybrzeża, po klifie i upajamy się spokojem i bezmiarem tego morza. Patrzymy w dół, niestety nie można zejść, bo to tereny prywatne (sprawdziliśmy, była furtka i zakaz wstępu), oglądamy z zewnątrz kościółek Marii Magdaleny, jest zamknięty, niedostępny.











Jest ciepło, a nawet gorąco. A mamy grudzień....

Idziemy teraz w stronę prehistorycznego Għar il-Kbir, nieformalnie nazywanego Clapham Junction, znanego z antycznych kolein – złożonej sieci 'torów' wyżłobionych w skalnym podłożu. Mówi się, że nazwa ta została nadana przez pewnego Anglika, który stwierdził, że koleiny przypominają mu rozjazdy na ruchliwej stacji kolejowej o tej nazwie w Londynie, (gdzie wiele lat temu jako rezydentka firmy ATAS przeżyłam przygodę z cudzą walizką). Tu oglądamy ślady kół wozów albo tory wyżłobione w litej skale. To najbardziej rozbudowany systemem kolein na wyspach. Mają one głębokość do 60 cm, a średnia odległość między nimi wynosi 110 do 140 cm. Chociaż trudno jest obliczyć dokładną liczbę, jest ich co najmniej 30. Nikt nie wie, jakie jest ich pochodzenie i wiek. Miejscowi twierdzą, że zrobiły je wozy wiozące uprawną ziemię na pola. To jednak jest niemożliwe, gdyż wgłębienia mają nawet 80 cm głębokości, więc koła musiałyby mieć 160 cm średnicy i jeździć tą trasą ponad tysiąc lat! Deniken natomiast twierdzi, że to ślady, które zostawili kosmici transportując swoje statki kosmiczne. Cóż... na razie pozostanie to zagadką.





Potem maszerujemy do Buskets Gardens, w których znajduje się pałac prezydenta, Palacio Verdara, wybudowany w stylu renesansu maltańskiego, niestety niedostępny z drogi. A ogrody to największy kompleks leśny na Malcie (nieduży w sumie).
Bierzemy autobus do Rabatu, gdzie idziemy do Mdina. To cytadela, czyli Stare Miasto, pierwsza stolica Malty. Niewielka i w pełni ufortyfikowana aż do XVI wieku oficjalnie pełniła funkcję stolicy Malty. Obecnie miasto zamieszkuje zaledwie kilkaset osób, panuje tu cisza i spokój.

Wchodzimy przez główną, barokową Bramę Miejską. Spacerujemy wąskimi, średniowiecznymi uliczkami, podziwiamy piękne budowle i fasady barokowych rezydencji, zachwycamy się uroczymi, kolorowymi wykuszami.








To jeden z najwspanialszych miejskich pałaców, wzniesiony w XVIII wieku Pałac Vilhena, który charakteryzuje się monumentalnym dziedzińcem oraz fasadą z elementami neoklasycznymi.











Kupujemy bilety do Muzeum Katedralnego i Katedry, 8€/seniora. I naprawdę warto, to ciekawe muzeum z ciekawymi eksponatami- meblami, obrazami, drzeworytami i miedziorytami Albrechta Dürera, rycinami Rembrandta, kolekcją numizmatyczną i kolekcją wyrobów ze srebra, w tym 15 srebrnymi posągami przedstawiającymi (piętnastu?) apostołów.








Zwiedzamy barokową katedrę św. Pawła, którą wzniesiono w niecałe 10 lat.


Na obu wieżach katedry zainstalowano po zegarze. Jeden z nich wskazuje godzinę oraz minutę, a drugi służy jako kalendarz. Co ciekawe, dwa wskazujące różną godzinę zegary (jeden poprawną, drugi przeciwnie) nie są niczym niespotykanym na Malcie - według lokalnej tradycji chciano tym zmylić samego diabła, który miał nie wiedzieć, o której dokładnie godzinie odbywa się msza święta.
Podłogę katedry wypełniają kolorowe memoriały i biskupie płyty nagrobne z różnokolorowego marmuru, piękne, a boczne kaplice i sklepienie nawy głównej ozdabiają różnorodne freski oraz obrazy.








I znów spacerujemy uroczymi uliczkami, tylko Maciej coraz bardziej mnie pogania. Nie ma już czasu na wzniesioną w stylu neogotyckim Casa Gourgion, więc tylko podziwiamy ją z zewnątrz i lecimy dalej. To neogotycka rezydencja barona Giuseppe De Piro Gourgiona, znanego ze swojej pobożności, ekscentryczności i pozycji w kręgach społeczno-politycznych. Casa Gourgion, prywatny dom szlachecki z XIX wieku, położony jest w historycznym sercu Mdiny. Po gruntownej renowacji ta zabytkowa rezydencja służy obecnie jako nieskazitelne muzeum domowe, którego celem jest zachowanie i udostępnianie dziedzictwa oraz kolekcji De Piro Gourgion obecnym i przyszłym pokoleniom.





W końcu wychodzimy z Mediny, jestem już bardzo głodna, więc zaczynam marudzić. Oglądamy z zewnątrz Villa Romana i idziemy na poszukiwania czegoś do jedzenia. I jest! W malutkim, lokalnym sklepiku kupujemy tuna ftira za 2,50€, tak pysznej kanapki w życiu nie jadłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz