sobota, 21 marca 2015

Ek Balam i cenotes

Dziś dzień kąpielowy :) ale to później,  od rana zwiedzamy ruiny w Ek Balam, co oznacza czarnego jaguara. Idziemy na postój colectivos i usiłujemy targować cenę przejazdu do ruin, jednak kierowca jest nieugięty, wiec musimy przyjąć jego cenę- 40 pesos/os., czyli 10 zł. Jedzie z nami jeszcze dwóch lokalsów. Po drodze tankujemy się- za 18,4 litra benzyny kierowca płaci 250 pesos, czyli litr kosztuje 3,50 zł. Wstęp do ruin kosztuje 130 pesos dla obcokrajowców, miejscowi płacą mniej, jak zwykle...
Miasto zostało założone ok. 250 r naszej ery.  Okres największej świetności osiągnęło w okresie klasycznym, tj. 500-1000 naszej ery.  Jednak zamieszkane było aż do czasów konkwisty, do I połowy XVI w. Ek Balam było ważnym ośrodkiem królewskim,  o czym świadczą świetnie zachowane rzeźby ze stiuku na frontonie świątyni głównej piramidy. Obszar miasta nie był zbyt rozległy i do naszych czasów zachowało się kilka wspaniałych budowli, w których przeprowadzono spore prace konserwatorskie.  Najciekawszą budowlą jest wielka pięciopiętrowa piramida, na którą prowadzi 105 stromych stopni, liczyłam! Znajduje się tam świątynia Kukulkana, do której wejście jest w kształcie otwartej paszczy pierzastego węża. Z jej szczytu roztacza się wspaniały widok na jukatańską selwę. Na przeciwko niej znajduje się niższa piramida z małą światynią na szczycie.  Po prawej są dwie małe bliźniacze piramidki, a za nimi dobrze zachowane niewielkie boisko do gry w pelotę. Główny plac zamyka niewysoka platforma z pozostałościami kilku światyń. Miasto opasane było potrójnym murem obronnym, dzięki czemu uniknęło najazdu Tolteków w XI w. Nie udało się to wielkiemu ośrodkowi Chichen Itza.














































Jest upał, ale w planach mamy wizytę w pobliskiej cenote, X'Canche, wstęp 30 pesos. Woda w niej jest chłodna i krystaliczne czysta, a kolor ma głęboko szmaragdowy, wpadający w atrament. Pływamy tu i jest super!


















I trochę fauny...

















Do Valladolid zabieramy się z wycieczką szkolną. Dzieci w wieku podstawówkowym  jadą z rodzicami; może dlatego się nie drą i siedzą spokojnie :p a może dlatego, że wcinają kanapki, mimo iż za chwilę idą na obiad. W ogóle to tu wszyscy ciągle coś jedzą... nic dziwnego, że tyłki mają wielkie jak szafy, zwłaszcza kobiety :p Jedna z nauczycielek częstuje nas zimnym napojem z cebada czyli jęczmienia... dobre, słodkie ;)




















Po południu jedziemy do kolejnej cenote- Dzintnup. Wstęp kosztuje 65 pesos, a dla Meksykanow 35 :p Ta cenote znajduje się całkiem pod ziemią, jedynie u góry jest niewielki otwór, przez który wpada niewielki snop światła. Woda jest turkusowa, chłodna i czysta.















Wracając zwiedzamy convento San Bernardino de Siena. Klasztor jest cichy i pusty, jesteśmy tu jedynymi turystami.



















Wieczorem zjadamy obiad w restaurante economico, dwa dania plus świeży sok z pomarańczy za 115 pesos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz