Wszystko, co miłe kiedyś się kończy... Ten dwutygodniowy wyjazd był w sam raz... by dobrze wypocząć, polenić się, wyluzować, ale również aktywnie spędzić czas, zobaczyć różne miejsca, pozwiedzać, pojechać na wycieczki. Na Kos to wystarczający czas, więcej nie trzeba. Zjadamy śniadanie i idziemy na basen.
W międzyczasie zdajemy pokój i jemy lunch. Pijemy piwo.
O 16.50 przyjeżdża po nas autokar i zawozi na lotnisko.
Jesteśmy tu po 20 minutach. Robimy check in, musimy wypełnić papierową kartę tranzytową.
O 19.15 mamy samolot do Monachium, boarding przebiega bardzo sprawnie. Lecimy Boeingiem 737-800, dwie godziny 50 min., mamy być 15 minut przed czasem, ale musimy czekać na wylądowanie innego samolotu, bo tu jest jeden pas, więc jesteśmy o czasie. Trochę drzemię, ale generalnie jest mi niewygodnie, nie wiem, jak wytrzymam lot do Ameryki Południowej, jeśli kiedyś jeszcze tam polecimy...
Trochę czekamy na odbiór bagażu, więc musimy szybko złapać S-banę na Hauptbahnhof. Jedziemy 45 min. Tu szybko przemieszczamy się i znajdujemy nasz ICE do Nürnberg.
Wysiadamy po 1h 15 i łapiemy IC do Berlina. Ten jest mniej wygodny i bardziej zatłoczony. Jedziemy 6 godzin, trochę udaje mi się pospać, ale ktoś tu strasznie chrapie, skandal! O 6.30 jesteśmy na Hauptbahnhof w Berlinie i idziemy na śniadanie do Maca.