wtorek, 20 lipca 2021

Koniec wakacji, wracamy do domu

Wszystko, co miłe kiedyś się kończy... Ten dwutygodniowy wyjazd był w sam raz... by dobrze wypocząć, polenić się, wyluzować, ale również aktywnie spędzić czas, zobaczyć różne miejsca, pozwiedzać, pojechać na wycieczki. Na Kos to wystarczający czas, więcej nie trzeba. Zjadamy śniadanie i idziemy na basen. 



















W międzyczasie zdajemy pokój i jemy lunch. Pijemy piwo. 


O 16.50 przyjeżdża po nas autokar i zawozi na lotnisko. 
















Jesteśmy tu po 20 minutach. Robimy check in, musimy wypełnić papierową kartę tranzytową. 























O 19.15 mamy samolot do Monachium, boarding przebiega bardzo sprawnie. Lecimy Boeingiem 737-800, dwie godziny 50 min., mamy być 15 minut przed czasem, ale musimy czekać na wylądowanie innego samolotu, bo tu jest jeden pas, więc jesteśmy o czasie. Trochę drzemię, ale generalnie jest mi niewygodnie, nie wiem, jak wytrzymam lot do Ameryki Południowej, jeśli kiedyś jeszcze tam polecimy...









Trochę czekamy na odbiór bagażu, więc musimy szybko złapać S-banę na Hauptbahnhof. Jedziemy 45 min. Tu szybko przemieszczamy się i znajdujemy nasz ICE do Nürnberg. 

























Wysiadamy po 1h 15 i łapiemy IC do Berlina. Ten jest mniej wygodny i bardziej zatłoczony. Jedziemy 6 godzin, trochę udaje mi się pospać, ale ktoś tu strasznie chrapie, skandal! O 6.30 jesteśmy na Hauptbahnhof w Berlinie i idziemy na śniadanie do Maca.


Potem dwie S-Bahny na ZOB, skąd o 11.30 mamy Flixbusa do Poznania.




poniedziałek, 19 lipca 2021

Na basenie dzień szósty i pożegnanie

Lajcikowy dzień na basenie.
Śniadanie.







I lunch.







Wieczorem idziemy na pożegnalną kolację do lokalnej taverny Tzigari. Niestety, nie ma lamb chops, więc zamawiam ośmiornicę z grilla, jak Maciej, 8€, do tego bierzemy białe wino domowe, 9€/litr. Czekamy długo, a nikt po nas do knajpy nie przyszedł. Wreszcie kelner przynosi danie, nie, to nie jest danie, tylko miniaturka. No chyba se jaja robią! Zjadamy nasze oktopusy, mam również zastrzeżenia do smaku, gdyż mięso jest twardawe i gumowate. Tak, wiem, ośmiornice są twarde i gumowate, tak przynajmniej wieść gminna niesie, ale to nieprawda, gdyż jedliśmy wspaniałe przyrządzone ośmiornice w niewielkiej wiosce Playa Cangrejo na wybrzeżu Pacyfiku w Meksyku w 2013. Gdy kelner przychodzi i pyta, jak nam smakuje, wyrażam swoje zdziwienie małością porcji, a on mówi, że taka jest, bo to meze. Jakie meze, skoro w karcie figuruje w grupie seafood na samym końcu menu, a nie w przystawkach?? Chyba się zdenerwowałam! Na pocieszenie kelner przynosi kilka kawałków arbuza 'on the house', ale ja się nie pocieszam. Nie polecam tej knajpy, wręcz odradzam! Płacimy 26€, bo kelner dolicza jeszcze chleb, o który nie zapytał, czy chcemy, więc myśleliśmy, że jest wliczony w cenę dania.









Robi się późno, a chcę jeszcze zobaczyć ostatni zachód słońca na wyspie. Lecę więc na plażę, niestety, już po zachodzie.







niedziela, 18 lipca 2021

Zwiedzamy zachód wyspy

Dziś jest numer. W czwartek zamawiamy auto w Tigaki Express, gdzie kupiliśmy poprzednie wycieczki, pani miała do nas dzwonić wczoraj wieczorem albo dziś rano, a tu cisza. Po śniadaniu idziemy więc do biura, a biuro zamknięte. Pytamy w wypożyczalni motorów obok, pan dzwoni, nasze biuro nie odpowiada, zostawiamy mu nasz numer kontaktowy. Poirytowani wracamy do hotelu, no cóż, spędzimy ten dzień na basenie. A do Kefalos może pojedziemy jutro, lokalnym autobusem.
Rozkładamy się na basenie, kąpiemy się, a tu o 10.30 telefon z Tigaki. Pani się tłumaczy, możemy przyjść teraz do biura i załatwić auto. Szybka decyzja i idziemy. Na miejscu pani proponuje, że da nam auto na dziś i pół dnia jutro, ale okazuje się, że to jutro jest do 12 w południe. A jest już prawie 11, hmmm, ale interes. Dobrze, że ma inną propozycję - da nam auto na dziś do 22 i rabat 5€. Bierzemy auto na dziś za 35€. I jedziemy.
Na wycieczkę.
Na zachód wyspy.
Najpierw Antimachia, gdzie znajduje się jedyny czynny na Kos wiatrak, podobno.








Jedziemy do Kefalos, wjeżdżamy nad miasto, skąd roztacza się panoramiczny widok na miasto, modrakową zatokę i okoliczne wzgórza.



















Ruszamy dalej. I znajdujemy uroczą plażę Limonias. Tu się kąpiemy, woda jest ciepła, jest super.

















Oglądamy śliczny kościółek.











Rzut oka na Agios Theologos Beach i na menu w pobliskiej knajpie, pięknie położonej, z pięknym widokiem... nie, tu nie będziemy jedli ;p





Teraz Agios Theologos. Spodziewamy się klasztoru, zamiast tego kupujemy miód tymiankowy. Klasztoru nie ma.











Zjeżdżamy do portu w Kamari.











I szukamy jedzenia, bo czas najwyższy. Znajduję fajną ofertę w Cavos Taverna. Zamawiamy ośmiornicę vinegret i szprotki z frytkami plus białe wino domowe. Pyszności! Mówię to kelnerowi i pytam, czy mogę tu zostać forever. Sprawia mu to dużą radochę :)



















Tankujemy auto za 15€ i jedziemy do Agios Ioannis. Z asfaltowej drogi wjeżdżamy w szutrową, ale ona mi się nie podoba, więc zawracamy. Jedziemy na Paradiso Beach, ale tu też nam się nie podoba, za dużo tu ludzi i za dużo parasoli.



Jedziemy na drugą stronę wyspy, do Volcania Beach, która okazuje się być najładniejszą plażą, z miękkim piaskiem, w dosyć dziką, jednak z leżakami i parasolami. Woda w morzu jest ciepła, przyjemna. Spędzamy tu ponad godzinę.







Ruszamy się. Po drugiej stronie jest Magic Beach, która jednak wcale nie jest magiczna i nas nie urzeka.











Jedziemy dalej, w poszukiwaniu świątyni Apollina, która wg GPS znajduje się w pobliżu Kartageny. Miejsce jest rozczarowujące, trochę kamieni, wykorzystuję więc sytuację i w ramach pocieszenia proponuję lody. Kupujemy je w piekarni o-ciastkarni na głównym deptaku Kartageny. Maciej bierze pistacjowe i czekoladowe, ja karmel i nutellę, 1,70€/kulkę. Spacerujemy nadmorskim bulwarem przy porcie, liżąc lody. Są pyszne, aksamitne, gałki są ogromne, ledwo je zjadam.


















Kierujemy się w stronę Marmaris, po drodze zbaczamy z głównej szosy w Antimachia, by zwiedzić fortecę Joannitów, a właściwie jej ruiny. Jest ona dostępna za free, całkiem spora, roztacza się z niej fantastyczny widok na Kartagenę, port i morze. Fajnie tu.

































Nagle słyszymy jakiś hałas, wyskakuję z auta, a tu kozy idą i beczą. I dzwonią dzwoneczkami. Dziesiątki kóz, może nawet więcej niż setka.









Ledwo zdążamy na kolację. Wieczorem robimy jeszcze pamiątkowe zakupy i oddajemy auto w hotelu.