piątek, 10 stycznia 2025

oko na Maroko, czyli objazdówka po cesarskich miastach

Wyruszamy jeszcze wczoraj, 9 stycznia. Przed 20.30 przyjeżdża uber i jedziemy na dworzec. Tu okazuje się, że nasz flixbus jest opóźniony o..... 100 minut. No to czekamy. Ale nuda. Kiedy przyjeżdża pytam o przyczynę spóźnienia i okazuje się, że to przez śnieżycę w Niemczech, gdzie kierowca musiał jechać 40-50 km/h. Nie ma w nim zbyt wielu pasażerów, zaledwie parę osób, ale śmierdzi siurami z toalety tak, że muszę się przesiąść, a i tak zasłaniam nos apaszką. Rozumiem, że autokar jedzie z Amsterdamu, ale taki smród jest niedopuszczalny.Przyjeżdżamy do Warszawy Zachodniej, gdzie musimy poczekać ponad godzinę na pociąg na Okęcie. Jedziemy pierwszym, o 4.18.Zajeżdżamy na lotnisko, a tu Armagedon. Ciemno. Myślę, że dlatego, iż jest jeszcze wcześnie, ale to tak nie działa. Okazuje się, że jest totalna awaria i nie ma prądu. Ludzie tłoczą się, zamiast stać w kolejce. Wkrótce wywołują Marakesz, więc robimy check in. Moja walizka waży 7,4 kg, a Macieja plecak.6,7 kg. A można wziąć po 20 kg na osobę. Tylko ile ciuchów można zabrać na tydzień?? Później okazuje się, że dostajemy fatalne miejsca, tuż przed wyjściem ewakuacyjnym, gdzie nie rozkładają się fotele, w dodatku nie obok siebie. Przed wejściem do security ogromny tłum, stoimy tu godzinę. Obsługa nie wpadła na to, by zrobić przejście z taśmami ograniczajacymi. Przez kontrolę przechodzimy bezproblemowo, tylko czemu sprawdzają i paszporty i boarding passy? Potem sprawdzaja paszporty na kontroli paszportowej, ale czemu znowu boarding passy? Potem jeszcze jedna, podwójna kontrola podczas boardingu. Prawie jak w Kathmandu, tylko pieczątek nie dają. Ale tam to chyba ukryte bezrobocie, a tu? W duty free chcemy kupić litrową flaszkę whisky za 45 zł, to dobra cena, ale karty bankowe nie działają i przyjmują tylko gotówkę. Gotówki nie mamy, ale jest bankomat, więc rozwiązuje to nasz problem. I mimo iż na lotnisku jesteśmy dwie i i pół godziny przed lotem, praktycznie nie ma chwili, by w spokoju posiedzieć, jak zawsze. I już boarding.
 






I zasypiam prawie natychmiast, jeszcze przed startem. I śpię trzy godziny, mimo iż jest niewygodnie i bolą mnie kolana i łokcie. Oczywiście nie ma ani jedzenie, ani picia. Lecimy Airbusem A321 neo 4 i pół godziny.







Lądujemy o czasie, przechodzimy kontrolę paszportową, jest miło, nawiązuję mały kontakt z panią kierującą do okienka - po francusku i z panem w okienku - po francusku i po angielsku, odbieramy bagaże, wymieniamy pieniądze (uwaga! kiepski kurs!) i znajdujemy autokar Itaki.





















Jedziemy jakieś 20 minut do hotelu Gomassine, tu zakwaterowanie, tłum się kłębi (trzeba na listę wpisać numer otrzymany na wizie), dostajemy ogromny pokój z podwójnym łóżkiem i dwoma pojedynczymi - aż Madzia się śmieje, czy pojechaliśmy z państwem M. - o nie! już nigdy w życiu!, pilotce wpłacamy po 160 €/os. za wstępy i napiwki (swoją drogą, to spora kwota) i już mamy czas wolny.








O, jest tu nawet basen.





Idziemy więc na miasto. Kierujemy się w stronę Medyny, czyli Starego Miasta. 








Po drodze znajdujemy Centre artisanal, czyli centrum rzemiosła z fajnymi pamiątkami i już wiem, co kupię. 













Na straganie kupuję flagę Maroka do kolekcji.









I idziemy na kawę do Cafe Restaurant Ali. Cafe creme jest dobra, mocna i kosztuje 18 MAD, ale gdy już ją prawie całą wypijam w filiżance znajduję zdechłą, wymoczoną muchę. Obrzydlistwo! Zwracam uwagę kelnerowi, który jako rekompensatę przynosi mi drugą. Aż się boję ja pić, na szczęście tym razem nie ma muchy. Fuj!











Potem idziemy na souk i oglądamy różne towary. Nooo, jest tu parę ładnych rzeczy.






























Wracamy do hotelu, po drodze kupujemy baklavę za 5 i 7 MAD/szt., jednak okazuje się być bardzo tłusta i smakowo nie najlepsza.W hotelu zjadamy kolację, zupełnie przeciętną i kompletnie niedoprawioną, a przecież arabska kuchnia jest taka smaczna i urozmaicona, pełna smaków i aromatów.... Eeeh.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz