wtorek, 14 stycznia 2025

Fez

Dziś pobudka kulturalnie, o 7.30, śniadanie i wyjazd o 9. Śniadanie jest typowe, jak we wszystkich hotelach, ale zabrakło już jajek (na twardo, jak wszędzie, nie fatygują się, by usmażyć omlety lub zrobić jajecznicę) i pomidorów, więc proszę szefa kelnerów - po francusku, oczywiście i bez żadnych oporów, żeby je przyniósł. Po chwili przynosi pomidory, ale jajek nie doczekałam się aż do końca mojego śniadania.







Stare miasto składa się z dwóch części - starszej Fès el- Bali i młodszej Fès el-Jdid, co znaczy Nowy Fez. Nie jest jednak dzielnica nowa, gdyż powstała w XIIIw. za rządów Merynidów. Wzniesiono tu Pałac Królewski. Budowla pełni swa rolę i dziś - korzysta z niej rządząca rodzina królewska. Kompleks zajmuje 80 hektarów, niestety - otoczonych szczelnym i wysokim murem.





Jest bardzo zimno i wieje lodowaty wiatr. Zaczynamy zwiedzanie od pałacu królewskiego, tzn. oglądamy bramę wejściową, bo samego pałacu zwiedzać nie można. Nie możemy również zobaczyć meczetu, szkoły koranicznej, ogrodów ani innych królewskich atrakcji, więc robimy sobie sesję z bramami. Mosiężne drzwi, a jest ich siedem są nieustannie czyszczone sokiem z cytryny, aby pięknie lśniły.
Reprezentacyjna brama do pałacu królewskiego Dâr-al-Makhzen robi wrażenie.





Wrota wykonane są z pozłacanego brązu i wiszą tu mosiężne kołatki. Bramy zdobią wspaniałe mozaiki, tworzące ornamenty zwane zellige i ozdobne kaligrafie.

























Potem idziemy do dzielnicy żydowskiej, nazywanej we wszystkich marokańskich miastach tak samo - mellah, gdzie wędrujemy wąskimi uliczkami. Przejścia w niektórych miejscach są tak wąskie, że trudno wyminąć się z człowiekiem idącym z naprzeciwka.











































W medinie nadal mnóstwo ludzi mieszka, pracuje, wytwarza, handluje, modli i uczy się. W plątaninie uliczek i zaułków wpatrujemy się w ofertę sklepików i straganów i przechodzimy obok najstarszych zabytkowych meczetów czy szkół koranicznych, wszystko tu koegzystuje w bliskim sąsiedztwie.









Żydowskie domy mają wiele pięter oraz okien i balkonów wychodzących na ulicę. Domy arabskie otwierały się tylko na wewnętrzne dziedzińce ukrywając domowe życie przed obcymi.











Bab Semmarine, czyli Brama Kowali to nieduża brama łącząca mellah z arabską częścią el- Jdid, na której bociany uwiły swoje gniazda, mimo niedużej wysokości nie boją się ludzi. Za bramą zaczyna się główna ulica (Fas al-Dżadid) muzułmańskiej części dzielnicy. Ale my tam już nie idziemy.  










Jedziemy na punkt widokowy, z którego rozpościera się wspaniały widok na miasto. Stąd dopiero widać wielkość starego miasta, jego rozległość i skomplikowany plan, który tworzy około 9 tysięcy splątanych uliczek.

















Następnie wizyta w Touhafs Fes, Mosaique et Poterie de Fes, czyli manufakturze wytwarzającej kafelki, mozaiki i wyroby codziennego użytku, jak miski, talerze, tajiny, solniczki, podkładki, wazy i wazony oraz fontanny. Oglądamy proces powstawania tych pięknych przedmiotów, ale nic nie kupujemy, bo w takich sklepach ceny przeważnie są wysokie. Lepiej kupić coś na souku.









Nawet prosta toaleta ozdobiona jest mozaikowymi dekoracjami. I ta umywalka.





Wchodzimy do fabryki i wow! Wszędzie dookoła przepiękne wyroby wykonane z wielką dbałością o każdy szczegół.























Mozaiki zellidż w swoich wzorach czerpały z natury, przyrody, a także stylizowanego piśmiennictwa opartego na wersetach z koranu. Wzory ewoluowały aż do abstrakcyjnych układów ceramicznych płytek, w kółko powtarzanych, swoistych mandali, której obserwacja ma umożliwić medytację.
Początkowo zellidż zdobił ściany w meczetach i szkołach koranicznych - medresach. Potem ten styl zdobienia przybliżył się do codziennego życia ludzi - w ten sposób dekorowano fontanny, meble, lampy czy naczynia i inne przedmioty codziennego użytku.
Najpierw trzeba przygotować wzór, potem obliczyć, ile jakich elementów będzie potrzeba. Potem do pracy ruszają pracownicy młotkowi. Wielkimi młotkami wykuwają maluśkie elementy, które później utworzą misterny, skomplikowany wzór.











Z wykutych elementów układa się wzór - tutaj powstają plecy fontanny. Wzór powstaje na lewej stronie, więc nie ma podpowiedzi koloru. Kiedy wszystko jest już gotowe, elementy zalewa się ceramicznym spoiwem. Po wyschnięciu odwraca się wyrób i wtedy można zrobić ewentualne poprawki.








W warsztatach zajmujących się mozaikami wyrabia się także inne ceramiczne przedmioty toczone z gliny na kołach garncarskich - naczynia do gotowania tradycyjnego tadżinu, miski, kubki, talerze. Te są malowane w tradycyjne marokańskie wzory. Najpierw trzeba przygotować glinę - bryłki czekają na swoją kolej, aby namoczyć się w wodzie i zmiękczyć. Potem glina trafia na garncarskie koła, napędzanę siłą ludzkich stóp.





Kiedy naczynia są już wysuszone i oczyszczone z nierówności, trafiają w ręce dekoratorów.













I gotowe wyroby, jakże piękne!





Wchodzimy do sklepu, w którym jest mnóstwo rozmaitych wyrobów, a wszystkie cudowne.





















Jedziemy więc na souk i tu w grupie przemieszczamy się uliczkami i przyglądamy się towarom wystawionym w sklepikach i kramach po obu stronach.























A może mięsko z wielbłąda??





Wchodzimy na uliczkę farbiarzy - u góry wiszą świeżo ubarwione motki włóczki, a środkiem biegnie płaski rynsztok, do którego wylewane są wiadra mocno zabarwionej wody. W niewielkich zakładach barwione są tu rozprowadzane na cały świat tkaniny, bawełna i wełna owcza, którą wiesza się do wyschnięcia na sznurach rozpiętych nad ulicą.











Dochodzimy do placyku Seffarine, gdzie od setek lat oferowane są te same towary - wyroby z miedzi i mosiądzu, wyrabiane na miejscu, przez siedzących w warsztatach lub przed nimi rzemieślników.



























Wchodzimy do jednego ze sklepów, który sprzedaje wyroby skórzane, kurtki, pufy, torby i torebki. Mamy stąd widok na garbarnię, w której robotnicy poddają skóry krów, kóz i owiec procesowi garbowania i naturalnego bawienia. Nie pachnie tu ładnie, więc dostajemy gałązki mięty, by przytkać je sobie do nosa. Kiedyś takich garbiarni było tu kilkadziesiąt, teraz zostało się jedynie osiem, bo ekologia, ochrona praw zwierząt i spadek sprzedaży wyrobów z naturalnej skóry, wiadomo.



Jesteśmy w farbiarni i jednocześnie garbarni Szawara (Chouara), która jest jedną z najbardziej znanych na świecie. To tradycyjna garbarnia, w której skóry zwierzęce są przetwarzane przy użyciu naturalnych materiałów i metod stosowanych od stuleci. Najpierw namacza się skóry w kadziach wypełnionych mieszanką wapna, ptasich odchodów i innych naturalnych składników. Następnie są one szorowane, farbowane i zmiękczane, zanim zostaną zamienione w skórę, z której dopiero można uszyć ubrania, buty czy torby. Wykorzystuje się tu naturalne barwniki na bazie szafranu, mięty lub henny. Widać stąd całą garbarnię i wielkie murowane kadzie, w których rzemieślnicy pracują rękami i nogami. Jeszcze do niedawna nie mieli żadnych ubrań ochronnych - to praktycznie jedyna zmiana, która nastąpiła od średniowiecza.



















Zaglądamy do piekarni, gdzie w piecu chlebowym wypieka się nie tylko pieczywo na sprzedaż. Można tu również przynieść swoje chleby, jeśli ktoś nie ma pieca w domu. 



Meczety wciśnięte w zaułki, ledwo widoczne, a piękne.









Tuż przy meczecie znajduje się warsztat tkacki i duży sklep z tkaninami, głównie wytwarzanymi na miejscu. Tu możemy przyjrzeć się procesowi wyrobu kilimu czy narzuty, a krosna poruszane rękami i nogami cały czas pracują.







I  perła architektury mauretańskiej, Al Attarine Madrasa, którą zwiedzamy. To dawna szkoła teologiczna, w której wykładano Koran. Po wejściu na dziedziniec zachwyca nas piękna marokańska architektura. Podłogi, ściany i kolumny w tym miejscu są idealnym przykładem miejscowego wzornictwa. Wchodząc na górne piętra zwiedzamy cele, w których mieszkali uczniowie medresy, gdyż  miejsce to służyło również jako internat. Są one niezwykle skromne i ciasne, a przez malutkie okna wbija się do środka gwar medyny wraz z gorącymi promieniami słońca. Atmosfera skłania do kontemplacji i wyciszenia.



















































Nacieszywszy oczy pięknem ozdobnych detali, idziemy dalej. W zadaszonej części handlowej znajdują się sklepy ze strojami, sukniami kupowanymi między innymi na imprezy weselne.





Zerkamy do Mauzoleum Idrysa II, który powstał w miejscu pochowania Idrysa II, założyciela Fezu. Tu również nie-muzułmanie wejść nie mogą - możemy tylko zajrzeć przez drzwi. To ważne miejsce dla Marokańczyków, najbardziej święte w całym Fezie, cel pielgrzymek.
 








W różnych miejscach wystawione są pojemniki z wodą, z których każdy może korzystać.



Mosquée et Université el Qarawiyyiine, czyli Wielki Meczet i Uniwersytet Al-Karawijjin/ Al-Quaraouin to druga - po meczecie w Casablance - świątynia muzułmańska w Maroku. Zmieści się tu około 20 000 wiernych. Niestety, do wnętrza znowu nie możemy wejść. Do meczetu przylega najstarszy uniwersytet na świecie, chociaż za taki w Europie uznaje się uniwersytet w Bolonii. Medresa w Fez powstała w 1088r. i działa do dziś.
Dawno temu studenci siadali wokół szejka głoszącego wiedzę i prowadzącego rozważania nad czytanymi pismami i podobnie tradycyjnymi metodami uczy się tu dziś. Aktualnie uczelnia kształci głównie w zakresie nauk religijnych, prawnych oraz języka arabskiego.
Przy meczecie działa Uniwersytet i Biblioteka zbudowane w IX wieku. Kształciło się tu wielu arabskich mędrców, którzy potem szerzyli arabską mądrość w świecie - wielu dotarło do Andaluzji i tą drogą szerzyło naukę w Europie. Biblioteka do dziś gromadzi największe na świecie zbiory literatury islamskiej.

















Lunch jemy w Palais Mnebhi, niepozorne wejście od uliczki na souku, natomiast wnętrze imponujące, z wielkim holem z fontanną pośrodku. Znowu siedzimy przy dużych, okrągłych stołach, znów w innej konfiguracji. Maciej stwierdza, że to dobrze, bo nie zdołamy się zakolegować. Hahaha. Serwują warzywne przystawki, tajine z kuskusem, kurczakiem i warzywami, niestety zimne i na deser - tradycyjnie - plastry pomarańczy. I słodką herbatę miętową.























Potem przechodzimy przez souk aż do bramy zielonej z jednej strony, a niebieskiej z drugiej, gdzie za dwie godziny, o 17 mamy zbiórkę. A teraz jest czas wolny, więc idziemy na zakupy. Mamy już pewne rzeczy na oku, więc dogadujemy cenę i kupujemy.



Bram miejskich jest kilka, ale Bab Bou Jeloud jest największa i najbarwniejsza. Zbudowano ją w 1919 Do medyny prowadzą trzy wejścia w symbolicznym kształcie dziurek od klucza. Z tej strony bramę ozdabiają ceramiczne płytki w kolorach złotym i kobaltowym - są to kolory Fezu słynącego z wyrobu ceramiki malowanej w tym pięknym niebieskim kolorze.





Przez środkową 'dziurkę od klucza' pięknie widać najstarsze minarety meczetów.















Cóż by tu zamówić?









Od strony medyny dominuje kolor złoty i zielony - to kolory islamu.



Na koniec marokańska kawa, 15 MAD w Cafe La Palma i sok z granatów u ulicznego sprzedawcy, również 15 MAD.

















I już jedziemy do hotelu. Odpoczynek i o 19.30 smaczna kolacja. Tak, kolacje są tu smaczne i urozmaicone, dziś nawet były karczochy. Ale internet jest słaby i działa właściwie tylko na korytarzu, ewentualnie przy drzwiach, na łóżku już nie.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz