Marrakesz to dawna imperialna stolica Maroka, określana mianem Perły Południa, z zabudowaniami w kolorze ochry i imponującymi murami miejskimi z XII w. Jest bez wątpienia najbardziej magicznym i egzotycznym miastem Maroka. To tutaj można spotkać zaklinaczy węży, akrobatów i wróżbitów, krążyć godzinami po tajemniczych uliczkach mediny i poczuć w pełni ducha Orientu.
Marrakesz powstał po 1062 r. jako stolica państwa Almorawidów. Początkowo wybudowano tylko meczet i kasbę, póżniej otoczono go murami, które zachowały się do dziś, mają ponad 10 km długości. W kolejnych latach miasto stało się ważnym ośrodkiem rzemieślniczym, słynącym z produkcji skór, kwitło też w nim życie intelektualne. Pod koniec XIII w. miasto przestało pełnić rolę stolicy na rzecz nowo wybudowanego Fes el-Jdid. Kiedy Maroko odzyskało niepodległość w 1956, miasto stało się centrum kulturalnym i turystycznym. W 1985 jego medynę wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.
Ogrody Majorelle od rana zwiedzamy. Jest jeszcze wcześnie, bo zaledwie po 9, więc ranek jest rześki, żeby nie powiedzieć zimny. Spacerujemy sobie po ogrodzie, podziwiamy bujną roślinność, robimy zdjęcia. Mamy się spotkać z grupą o 10 w miejscu, gdzie się rozstajemy. Jesteśmy punktualnie, a ani grupy, ani pilotki nie ma. To znaczy, oprócz nas są jeszcze cztery osoby, równie skonfudowane jak my. Czekamy z 10 minut, ale nikt się nie pojawia. Czyżbyśmy źle ją zrozumieli? Zaczynamy więc w szóstkę biegać po ogrodach w poszukiwaniu grupy. Od czasu do czasu słyszymy ją w naszych radyjkach, w końcu znajdujemy wszystkich, zmierzających do wyjścia. Co nas ominęło? Najpierw sądzimy, że wizyta w muzeum Ives Saint Laurenta, ale chyba nie, bo tam są osobne bilety, więc tylko przejście przez ogród, ale i tak jesteśmy wkurzeni. Potem dowiadujemy się, że pilotka spotkała się z grupą przy wejściu, a nie w miejscu rozstania i o 10, bez liczenia, czy wszyscy są po prostu sobie poszła. Nieładnie, tak się nie robi.












Ogród Majorelle to dzieło francuskiego malarza Jacques’a Majorelle, który zauroczony Marrakeszem, osiedlił się tu na stałe. Przez 40 lat wokół kobaltowej willi tworzył swój ogród z roślinnością z całego świata. Ogród Majorelle otwarty został w 1947. Przez kolejne dekady miejsce to powoli podupadało i być może dziś, by nie istniało gdyby nie Yves Saint-Laurent, który w 1980 wraz ze swoim partnerem Pierrem Bergé kupił ogród i postanowił przywrócić mu dawną świetność zgodnie z wizją Majorelle’a. Do 1999 roku liczba gatunków roślin w ogrodzie wzrosła ze 135 do 300. W studiu, w którym niegdyś pracował Majorelle w 2011 otwarto muzeum poświęcone kulturze Berberów.


















Wsiadamy do autokaru i jedziemy do meczetu Koutoubia, który oglądamy tylko z jednej strony. Meczetów w Maroko nie zwiedza się wewnątrz, jednak mogliśmy go chociaż obejść, by zobaczyć go z innej perspektywy.

Jeden z najbardziej imponujących zabytków Marakeszu i jeden z najpiękniejszych meczetów w zachodnim świecie muzułmańskim. Naznaczony złożoną historią; w rzeczywistości jest to podwójne sanktuarium z minaretem. Pierwsza Koutoubia została otwarta w 1157 r., a druga i minaret zostały zbudowane rok później na polecenie Abdelmoumena. Obydwa sanktuaria wyróżniają się innowacyjnym planem, poprzez nadanie ogromnego znaczenia ścianie qibla. Minaret o wysokości 77 m wzniesiony jest z ciosanego kamienia. Jego dekoracja złożona jest z rzeźbionych płaskorzeźb i białych i zielonych płytek ceramicznych, zaznaczających górne partie fasad.



To nie tylko największy meczet w mieście, ale także symbol bogatego dziedzictwa kulturowego. Zbudowany za panowania dynastii Almohadów w XII wieku meczet Koutoubia jest oszałamiającym przykładem architektonicznej sprawności i religijnego zapału tamtego okresu. Meczet powstał po zwycięstwie Almohadów nad Almorawidami i miał odzwierciedlać chwałę i potęgę nowej dynastii. Nazwa Koutoubia pochodzi od arabskiego słowa, oznaczającego księgarza i jest pamiątką po tętniącym życiem rynku książek, który tu istniał w pobliżu.


Podjeżdżamy kawałek i przez Bab Agnaou wchodzimy do królewskiej kazby. Brama przedstawia duży, kamienny łuk z dekoracyjnymi rzeźbieniami, wzorami kwiatowymi i inskrypcjami koranicznymi na fasadzie. Nazwa łączy arabskie 'bab' oznaczające bramę z 'agnaou', prawdopodobnie odnoszące się do ludu Gnawa z Afryki Subsaharyjskiej. Zbudowana między 1188 a 1190 rokiem podczas dynastii Almohadów, brama została wzniesiona z niebiesko-szarego kamienia z Gueliz za panowania kalifa Abu Jusufa Jakuba al-Mansura.
Po drodze w niewielkich sklepikach oglądamy różne naturalne kosmetyki, w tym czarne mydło.




Moulay al-Yazid Mosque (Kasbah Mosque), zbudowany w XII wieku to jeden z największych meczetów w Marrakeszu. Niestety, nie można go zwiedzać. Uwagę zwraca minaret, ozdobiony trzema złoconymi kulami, a także mozaikami z płytek.


Idziemy do Tombeaux saadiens, czyli grobowców Sadytów. To imponująca nekropolia, pierwotnie przeznaczona dla władców z dynastii marynidzkiej. Tworzą ją dwa mauzolea, w których spoczywa 66 członków rodu Saadytów, ogród i dziedziniec - tutaj znajduje się około 100 nagrobków ludzi związanych z rządzącą dynastią - żołnierzy i służby.








Wielkie mauzoleum i mauzoleum Muhammada Al-Sheikh i Lalla Masuda w środkowo - wschodniej części nekropolii Sadytów.


Wzrok przykuwają ozdobne mozaiki, zwane zellidż. To małe płytki terakoty, pomalowane i pokryte szkliwem. Ułożone są w geometryczne wzory, które następnie umieszcza się w gipsie lub tynku. Wykorzystywanie w islamskim wzornictwie jedynie wzorów geometrycznych wynika bezpośrednio z Koranu, który zabrania przedstawiać obrazów Boga, ludzi, ani nawet zwierząt, ponieważ stawialiby się wówczas na równi ze Stwórcą, co jest niedopuszczalne.






Na tle czerwonych ścian budynków i plam zieleni błyszczą w słońcu barwne nagrobki ludzi, którzy związali swoje życie z wielką dynastią i otrzymali za to w nagrodę pochówek w pobliżu zmarłych władców.


Najpiękniejsza i najbogatsza jest Sala Dwunastu Kolumn, gdzie pochowano sułtana Ahmada I al-Mansura - jego grób to najcenniejszy zakątek nekropolii - i jego rodzinę. Misterne mozaiki i koronkowe płaskorzeźby zachwycają, to najlepsze przykłady dekoracyjnej sztuki arabskiej w Maroku.




Drugie mauzoleum jest starsze, ale mniej okazałe. Zbudowano go dla założyciela dynastii Saadytów - Mohammeda ech Sheikh oraz matki al-Mansura.







Zaglądamy na dziedziniec jednego z licznych tu riadów. Riad, czyli ogród po arabsku, to stary dom typowy dla wielkich rodzin marokańskich. Złożony z kilku pokoi z widokiem na patio z fontanną i pięknym ogrodem. To tradycyjny marokański dom, przekształcony na hotel, w którym można poczuć się jak w domu i otrzymać ciepłą gościnność.





Potem przechodzimy przez souk, robię zdjęcia i filmiki i gubię się. Ja się gubię! Moment, gdzieś się odwracam i grupa mi znika. Trzydzieści sześć osób znika. Przecież tak duża grupa przemieszcza się bardzo wolno, więc nie może tak sobie nagle zniknąć! Wpadam w lekki popłoch, bo nie wiem, dokąd idą, nie mam sim karty, nie mam pieniędzy ani karty bankowej. Mam tylko wizytówkę hotelu, chociaż coś. Biegam więc tu i tam w dwóch jedynych możliwych kierunkach, dokąd mogli pójść. Nic.









Wracam więc do meczetu, rozglądam się i szybko myślę, co robić. Jest tu kawiarnia, podchodzę więc do pary przy stoliku i pytam, czy mogą mi pomóc. Udostępniają mi telefon, więc na whatsappie dzwonię do pilotki informując o zdarzeniu. Odpowiada, że przyśle po mnie lokalnego przewodnika, który dziś z nami chodzi. Czekam i czekam, nie ma go, więc dzwonię drugi raz. I trzeci raz dzwoni kelner z kawiarni, bardzo pomocny zresztą, daje mi nawet wodę w butelce. Wreszcie widzę Rahida i już z nim idę, by dołączyć do grupy. Maciej jest wkurzony, ale on wie, że ma mnie pilnować, jak robię zdjęcia. Mówi 'bez komentarza', więc się obrażam. Na szczęście, niedługo wszystko wraca do normy.


Potem zwiedzamy XIX-wieczny pałac El-Bahia, najładniejszą rezydencję na terenie miasta z przepięknym dekoracjami, zwłaszcza na sufitach. Jego nazwa oznacza ‘wspaniały’ i taki właśnie jest. Przestronny, z wieloma komnatami, pomieszczeniami, pięknym dziedzińcem oraz ogrodami. I mimo, że z zewnątrz nie robi wrażenia, to zaraz po przekroczeniu bram uderza nas feeria kolorów. Na ścianach, sufitach i podłogach podziwiać można przepiękne, kolorowe mozaiki.






W każdym pomieszczeniu zobaczyć można pięknie rzeźbione sztukaterie i cedrowe drewno, które nadają wnętrzom wyjątkowy klimat. W częściach wspólnych znaleźć można imponujące kominki, oszałamiającą mozaikową podłogę i bogato zdobione sufity. Si Moussa stworzył tu także Plac Honorowy, który przez wiele lat pełnił ważną funkcję w życiu pałacu.



Ten pałac powstał z myślą o prywatnej rezydencji Si Moussy, Wielkiego Wezyra i byłego niewolnika, który zrobił zawrotną karierę w armii sułtana. Po jego śmierci w 1894 roku posiadłość przejął syn, Bou Ahmed. To właśnie on rozbudował rezydencję i wzbogacił ją o piękne ogrody oraz niewielki riad, otaczający prywatny dziedziniec. W kompleksie powstało 160 pokoi, meczet, szkoła koraniczna, harem, łaźnia, stajnie i ogrody. Bou Ahmed mieszkał w tym luksusowym miejscu z czterema żonami, 24 konkubinami i sporą gromadką dzieci.



Pałac ma trzy ogrody: jeden wewnętrzny, dwa zewnętrzne. Wewnętrzny ogród otoczony jest pomieszczeniami, które dawniej służyły jako harem.



Na souku odwiedzamy aptekę, gdzie aptekarz prezentuje swoje towary w zabawny sposób i po polsku, zachęcając do zakupu rozmaitych olejów i olejków do użycia zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego, przypraw, kremów i balsamów. Jest zabawnie.




Jedziemy na Medinę, my wysiadamy w centre d'artisanat, kupujemy pamiątki i wypijamy kawę z mlekiem, po 18 MAD.





No i kto by pomyślał, że w Maroko, kraju muzułmańskim, można spotkać takie laboratorium.

Wracamy na Medinę, spacerujemy, oglądamy kolorowe towary i przyglądamy się knajpkom, a raczej jadłodajniom, serwującym lokalny street food. Chętnie bym spróbowała, ale idziemy dziś na marokańską kolację do marokańskiej restauracji. Następnym razem, bo przecież jeszcze tu wrócimy. Przy okazji wypłacamy z bankomatu 1000 MAD, równowartość 100€, z prowizją 6,5€, dużo.











Wieczorem jemy marokańską kolację w marokańskiej restauracji Dar Essalam, istniejącej od 1952. Wnętrze jest imponujące, bogato ozdobione. Znajduje się tu kilka sal z różną ilością dużych, okrągłych stołów. Siadamy przy jednym z nich, 6-osobowym. Obiad jest wliczony, natomiast napoje kupuje się samemu. Piwo jest strasznie drogie, 50 MAD za buteleczkę 200 ml, a 70 MAD za 330 ml, to odpowiednio 5€ i 7€. Zamawiamy więc butelkę wina Ksar, ma być lokalne, jest hiszpańskie, ale dobre i pasujące do dania, 150 MAD. Na kolację serwują tajine z kurczakiem i warzywami, smaczne, ale warzywa są rozgotowane. Jesteśmy trochę rozczarowani, bo liczyliśmy - nie wiem dlaczego - na jagnięcinę. W trakcie kolacji występują muzycy, przygrywający na lokalnych instrumentach, tańczą panie ze świecami na głowie, panie-motylki i panie tańczące taniec brzucha. W sąsiedniej sali tańczę z kelnerem, rozkręcając imprezę, wkrótce cały parkiet pełen jest tańczących gości. Bardzo mi się tu podoba, no może oprócz rozgotowanych warzyw i cen alkoholu.






















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz