piątek, 17 stycznia 2025

wracamy do domu, Marrakech - Warszawa - Poznań

Pobudkę robimy sobie o 8 i schodzimy na śniadanie. Wyjazd z hotelu na lotnisko jest o 9.30. Pierwsza kontrola jest przy wejściu, sprawdzają paszporty. Potem bagaże przejeżdżają przez skaner i idziemy na check in. Pan wystawia nam boarding passy, na taśmę kładę moją walizkę, a on mówi, że mam dać duży bagaż. Mówię, że to jest mój duży bagaż. Haha. Potem security i kontrola paszportowa. I jeszcze jedna kontrola boarding passów, razem pięć. Na gate w sumie nie czekamy długo, zdążamy wypić kawę i już jest boarding. Startujemy 20.minut przed czasem. Lecimy Airbusem A321 neo. Oczywiście - mimo iż lot trwa 4 godziny i 45 minut WizzAir nie serwuje napojów ani posiłków, no chyba że odpłatnie, nie ma telewizorków, więc i filmów nie można oglądać, generalnie nuda tu. I te fotele to żadne się nie odchylają.
Tu porównawczo moja walizka i walizka Patrycji. No co ona tam ma???
 













czwartek, 16 stycznia 2025

wycieczka do Essaquira

Dziś jedziemy do Essaquira, malowniczego miasta nad brzegiem oceanu. Po drodze zatrzymujemy się przy jednej z plantacji drzew arganowych, na które wskakują kozy i tam sobie siedzą. Po co i dlaczego, tego nie wiem.
 






















Potem wizyta w kooperatywie, w której wytwarza się olej arganowy. Tu przyglądamy się procesowi ręcznej obróbki orzeszków i produkcji tegoż oleju, ale do czego on służy pojęcia nie mam.





























Potem punkt widokowy z panoramą miasta i zjeżdżamy do Essaquira, warownego miasta portowego założonego przez Portugalczyków w połowie XV wieku.





Tu spacer wzdłuż nabrzeża, można tu kupić rozmaite rodzaje ryb i owoców morza, a ich różnorodność i mnogość przyprawia o zawrót głowy.













































Potem wchodzimy przez bramę miasta i spacerujemy po spokojnej medynie objętej patronatem UNESCO, pełnej wąskich, krętych uliczek z uroczymi, bielonymi domami, licznymi sklepikami z wyrobami z drewna tui, z których słynie miasto. 


Najpopularniejszym obiektem, przyciągającym turystów, są masywne fortyfikacje miejskie wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego, skąd rozciąga się wspaniały widok na Wyspy Purpurowe.



















W restauracji El Khaima serwują lunch. Jest to fish tajine, jednak dorada - mimo iż gorąca - jest sucha i bardzo oścista. Do tego bierzemy piwo Casablanca, po 55 MAD za 330 ml.














Dalej nadal idziemy całą grupą przez souk w stronę pozostałości niewielkiego fortu, a potem mamy półtorej godziny czasu wolnego.





































Zaczynamy więc od cafe de lait w Cafe Restaurant Essalam, przy okazji pisząc kartki do córek i naszych Szwajcarów.







Potem spacerujemy po urokliwym souku, robiąc jeszcze jakieś zakupy. I zdjęcia.


























































Do Marrakeszu zajeżdżamy o 19.20 i natychmiast ruszamy na Medynę. Mamy tu sprawy do załatwienia. Po pierwsze chcemy kupić miseczki i kupujemy ich dużo, za 420 MAD. I po drugie chcemy zjeść jagnięcinę. Sprawdzamy ceny w knajpach już po drodze z hotelu, ale są nie do zaakceptowania, 180 czy 140 MAD to trochę za dużo. Na pewno gdzieś są niższe. Na głównym placu znajdujemy lamb tajine za 115 MAD, ale szukamy dalej. I faktycznie, w bocznej uliczce, nota bene którą szliśmy do restauracji Dar Essalam na powitalną kolację znajduje się Niama Snack & Restaurant, mały bar, w którym serwują tajine z jagnięciny za malutkie pieniądze. Zamawiamy agneau pruneaux et amande tajine za 50 MAD, czyli 5€. Mięciutkie, pyszne gorące mięso w naturalnym sosie z marokańskim chlebkiem. Po posiłku bierzemy herbatkę z mięty po 1€. Rewelacja! I o to chodziło, żeby zjeść coś autentycznego, a nie lunche w turystycznych restauracjach czy kolacje w hotelowych restauracjach.













Oczywiście zaglądam do kuchni, żeby zobaczyć, gdzie przygotowuje się te pyszności.



Nawet chodniki nawiązują do marokańskich mozaik zellige.



Wracamy do hotelu również pieszo, wbrew radom pilotki, by brać taksówkę, ale przecież dla nas to typowe. W ogóle to chyba wzbudzamy jakiś podziw czy uznanie wśród członków wycieczki naszym podróżowaniem, bo kilka osób już nam to mówiło.



Gdy po pół godzinie docieramy do hotelu zostajemy zaproszeni przez kilka osób, by do nich dołączyć i napić się miejscowego wina. No i tak sobie rozmawiamy i śmiejemy się aż do północy. Nawet miło, ale żadnej już przyjaźni.