Budzę się o 5! Cała połamana i totalnie niewyspana. Pobudka o 6, wychodzić mamy o 6.30, ale to przecież niemożliwe. Tyle jest pakowania! Zjadamy śniadanie i o 7. 15 wyruszamy na szlak.




Idziemy kamienistą ścieżką, która prowadzi doliną rzeki. Nad nami piętrzą się wysokie, poszarpane góry i strzeliste turnie. Świeci słońce. Załatwiamy formalności w biurze parku i maszerujemy razem z tragarzami, kucharzami, mulnikami, mnóstwo tej obsługi i oczywiście każdy idzie swoim tempem. Mamy do przejścia 19km, na co przewidziane jest 6h. Nam zabiera 8h, bo jeszcze wizyta w biurze parku i lunch nad rzeką.














W pewnym momencie pojawia się niespodziewana przeszkoda- zerwany most i przeprawa w drewnianej skrzyni, która huśta się nad wezbraną rzeką. No nie, to już przegięcie! Robię Maciejowi kosmiczną awanturę, bo ja się na takie przygody nie pisałam! On doskonale wie, że takich rzeczy nie lubię i panicznie się boję! Chcę wracać do domu! Zbiera się rada i proponują przejście dookoła, przez inny most, co oznacza więcej 3km i 1000 Rps, które trzeba by zapłacić dodatkowemu przewodnikowi. Na to nie mogę się zgodzić, więc jadę z naszym przewodnikiem Husajnem. Z zamkniętymi oczami! Ale horror! To z bezpieczeństwem nie ma nic wspólnego! I jeszcze trzeba zapłacić za naszą trójkę 1000 Rps za przeprawę, bo to prywatna inicjatywa!










Maszerujemy przez moreny lodowca. Czeka nas przekroczenie ogromnego lodowca Biafo. Za nim zejście do Korofon, gdzie nad rzeką zatrzymujemy się na lunch.





Nasze otoczenie staje się coraz bardziej surowe. Po lunchu docieramy do połączenia rzek Braldu i Dumordo. Dalej przez wiszący most i wzdłuż tej ostatniej rzeki dochodzimy do obozowiska w Jhola.





Idziemy dalej, jestem już zmęczona i wreszcie o 15 docieramy do obozowiska. Odpoczywamy do wieczora, a kuchnia wydaje ciasteczka, herbatę z mlekiem i orzeszki. Wieczorem zachmurza się, w nocy pada lekki deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz