poniedziałek, 26 czerwca 2017

pustynia Tatacoa, czyli ogród, który zamienił się w pustynię

Nie udaje mi się. Wstają tak jak my i znów wrzeszczą. Totalny brak kultury!
Jednak rezygnujemy ze śniadania i jedynie z wodą i krakersami ruszamy na pustynię. Jest 6.50 i już dosyć ciepło. Na szczęście niebo jest zachmurzone.

















Słońce wychodzi później, a o 10 pali już niemiłosiernie, jest strasznie gorącooooo, jakieś 40º i idzie się ciężko. Czuję się jak w piekle! Dochodzimy do Las Ventanas i zawracamy, gdyż niedługo mamy colectivo do Neiva. O tej godzinie na pustyni są już tłumy, ludzie nie tylko idą, ale też jadą rowerami, autami, są też nawet autobusy pełne wycieczkowiczów. Jakieś popularne to miejsce :p





















Na tym suchym obszarze mieszka około 300 osób, zajmujących się pasterstwem.



















Pustynia otoczona jest górami, które zatrzymują wszelką wilgoć tak, że nad Tatacoa dociera tylko suche, gorące powietrze o temperaturze dochodzącej do 50 stopni. Mówi się, że zakopane w ziemi jajko samo się ugotuje.
Można tu podziwiać formacje skalne wyrzeźbione przez wiatr, kaniony i labirynty, upstrzone wielkimi kaktusami.

















Nazwa Tatacoa pochodzi od czarnych, niegroźnych grzechotników, zwanych tatacoas, które tu żyją. Dobrze, że żaden nie wślizgnął się nam do hamaka ;p
































Do Neiva jedziemy 1,5h, tam o 12.30 mamy busik do Pitalito, a tam od razu, o 17.30 przesiadkę na colectivo do San Agustin.















Zatrzymujemy się w hospedaje La Tercera, gdzie w recepcji serwują kawę. Maciej oczywiście bardzo z tego korzysta :) Nocleg kosztuje 50000 COP/os.

















Robimy krótki rekonesans na mieście. Oooo, nasi tu byli.
















Na obiad w restauracji El Fogon jemy pyszną rybkę za 23000 COP/porcję.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz