środa, 16 kwietnia 2025

fabryka ceramiki, wąwoz Sarmysz Saj i nocleg w jurtach na stepie

Dzień zaczynamy od zwiedzenia rodzinnej fabryki ceramiki, Museum & workshop of traditional ceramics w Gijduvan. Przyglądamy się procesowi wyrobu pięknej, tradycyjnej ceramiki i sposobowi wypalania wyrobów. Znajduje się tu muzeum ceramiki, warsztat do wyrobu ceramiki, restauracja, a także sklep z pamiątkami, który sprzedaje wyroby ceramiczne. Zaglądamy do showroomu, ale kolorystyka ceramiki absolutnie mi się nie podoba, to kolory ziemi, natury, beże, brązy i granaty, a ja jestem bardziej kolorowa.









































 
Jedziemy dalej, po drodze odwiedzając symboliczny cmentarz wojskowy żołnierzy polskich, którzy zginęli tu, w Uzbekistanie podczas II wojny światowej.







Zatrzymyjemy się w Karmana, kupujemy samsy na lunch i przesiadamy do samochodów osobowych, które zawiozą nas do doliny Zarafshan. 




Trakt Sarmysz-saj położony na południowych stokach Karatau, jest jednym z odnóg gór Nurata. Pędzimy jak wariaty, najpierw po szosie, potem już troszkę wolniej po szutrze, przez pustynię, kilka razy musimy przejechać w bród przez strumień. A nie jedziemy jeepami, tylko samochodami osobowymi. Jedziemy do wąwozu, by obejrzeć rysunki naskalne. Robimy tu mały spacer, oglądamy te rysunki jakby wymłotkowane w skale i wsiadamy do aut. Wracamy. A szkoda, bo moglibyśmy się trochę bardziej przejść. 













Szalony kierowca Ilioz zawozi nas z powrotem do autobusu i teraz już jedziemy do campu, położonego w stepie.










Zjeżdżamy z asfaltowej szosy i jedziemy piaszczystą, gruntową drogą, uważając na pustynne żółwie, które tą drogą również wędrujemy. 






O 16.30 jesteśmy na miejscu. Yurt Camp Sputnik Navoi składa się z kilkunastu, osiemnastu, może dwudziestu 4-osobowych jurt. Jest tutaj wielka restauracja i czyste łazienki. Komercja. Zajmujemy naszą jurtę nr 13 wraz z Isią i Andrzejem i idziemy rozejrzeć się po okolicy.














Najpierw miejscowe wielbłądy, a potem wychodzimy poza teren i idziemy w step. Trochę w górę, trochę w dół i tylko trzeba uważać na kolce rosnących tu krzaczków. Maciej chce jeszcze wędrować, mi się już nie chce, więc zostaję i wygrzewam się na piasku. 

















Wracamy do campu i z Isią i Andrzejem wypijamy piwo. 






Wspinamy się na wzgórze na zachód słońca.







Potem, o 19.30 kolacja. Siedzimy przy stole z Dreads Family, na koniec podają na każdy stół butelkę wódki, ale u nas tylko Maciej pije, hehe, więc z innych stołów idą pielgrzymki, żeby się podzielił.











A na zakończenie dnia ognisko z dumkami. Aż robi się rzewnie i sentymentalnie....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz