No nie możemy usiedzieć w domu! Wprawdzie ta wyprawa zostaje wymyślona w grudniu, ale w domu jesteśmy dwa i pół tygodnia od powrotu z Senegambii i dziś znów ruszamy w drogę. O 14.30 zamawiamy ubera na dworzec za 35 zł, ale coś długo do nas jedzie, na szczęście mamy zapas czasu. Wreszcie podjeżdża gadatliwa Aleksandra z ADHD i całą drogę gada.


Pociąg do Warszawy mamy o 15.37; do stolicy przyjeżdża trochę opóźniony, na szczęście mamy zapas czasu.



Sprawnie przemieszczamy się Kolejami Mazowieckimi na Okęcie. Tu musimy poczekać do spotkania grupy o 20.30. Potem check in, mój plecak waży 9,8 kg, Macieja 6,3 kg.







Samolot mamy o 20.30. Startujemy z 70-minutowym opóźnieniem. Lecimy LOTem, Boeingiem 737-800, dosyć niewygodnym.



Po ponad godzinie od startu zaczynają serwować jedzenie, my dostajemy swoje po półtorej godzinie i nie ma już wyboru, po prostu wszystkim dają danie vege, jak leci. Gdy pytam stewardesę, czy mam jakiś wybór odpowiada, że nie, że wszyscy wybierali mięso i już zostało tylko vege. Wiem, słyszałam 'chili con carne' i wymyśliłam sobie czerwone wino do tego, a jakże. No to teraz mam 'chili sin carne', na szczęście bardzo dobre, a sałatka pyszna. Wino dostaję już po jedzeniu, obsługa jest strasznie wolna. Najedzona i napita idę spać i - mimo ciasnoty i ograniczonego miejsca udaje mi się pospać jakieś 3 i pół godziny, może nawet cztery. Rano śniadanie, ale bułkę zabieram, bo nie jestem jeszcze głodna. I ledwie się łapię na kawę i sok, bo zaraz lądujemy. Ostatnich parę rzędów za nami już nic nie dostaje. Mówię, że obsługa się grzebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz