czwartek, 23 lutego 2023

Zwiedzamy Manilę

Musimy dostosować się do nowej strefy czasowej. Jest tu 7 godzin później niż w Polsce. Nastawiamy budzik na 8.30 i na 9 idziemy na śniadanie, które serwują w hotelowej restauracji. Jest typowe, czyli na słodko i słono plus owoce, żadnych rewelacji, jak to w Azji. Można zjeść smażoną rybę, parówki, jajecznicę, bekon i ryż, ale smaczne to nie jest.






Po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie. Jest gorąco, odczuwalna temperatura 32°, słońce.
 




Idziemy przez park Rizal o powierzchni 58 hektarów. Położony na wschodnim brzegu Zatoki Manilskiej park odgrywa znaczącą rolę w kształtowaniu historii Filipin. To tutaj 30 grudnia 1896 odbyła się egzekucja filipińskiego patrioty José Rizala, podsycając płomienie rewolucji filipińskiej przeciwko Królestwu Hiszpanii. Park został oficjalnie nazwany na jego cześć, a pomnik przedstawiający jego szczątki służy jako symboliczny punkt centralny parku. 4 lipca 1946 miała tu miejsce deklaracja niepodległości Filipin od Stanów Zjednoczonych. Tu także odbywały się późniejsze wiece polityczne Ferdynanda Marcosa i Corazona Aquino, których kulminacją była rewolucja EDSA w 1986. Znajduje się tu uroczy zakątek chiński, w którym na trochę się zatrzymujemy. W Alejce Mędrców czytamy mądre sentencje.
 


































Po brukowanych uliczkach suną konne powozy zwane kalesa.




Idziemy dalej, wzdłuż pola golfowego, na szczęście aleją w cieniu drzew. Dochodzimy do Intramuros, zabytkowej dzielnicy hiszpańskiej. Mieszczą się tu obiekty z czasów hiszpańskich, takie jak Fort Santiago z dużą, kamienną bramą i muzeum bohatera narodowego José Rizala oraz pozostałości budynków, zniszczonych podczas II wojny światowej. Fort został zbudowany w 1571 roku przez hiszpańskiego nawigatora i gubernatora Miguela Lópeza de Legazpi dla nowo powstałego miasta Manila na Filipinach. Zwiedzamy lochy, w których trzymani byli więźniowie i oglądamy panoramę nad rzeką.























Idziemy do bogato zdobionej katedry manilskiej, gdzie podziwiać można rzeźby z brązu i witraże, wchodzimy do środka, ale nie możemy jej, zwiedzić, gdyż za chwilę odbędzie się tu ślub i nawy są ogrodzone. Nie ma czego żałować, gdyż nie jest interesująca. Przed katedrą żebrząca dziewczynka, Wiesia akurat je, więc dzieli się moją kanapką. Smacznego.
 































Idziemy dalej, przez slumsy, w których życie toczy się na ulicy. Ludzie są przyjaźni, przyglądają nam się z zaciekawieniem.
















Dochodzimy do najstarszego kościoła na Filipinach, San Agustin. I tu też jest ślub, dziwne, bo to czwartek i też nie zwiedzimy, ba nawet nie wejdziemy do środka. Za to panna młoda jest piękna!











Spacerujemy dalej. Tu pole golfowe przecina ulica i stoi policjant kierujący ruchem samochodzików golfowych i golfistów. Ruch na ulicach jest spory, zwłaszcza na tej głównej, dołem jadą skutery, tricykle, tuktuki, jeepneye, samochody i autobusy, a górą hałaśliwe metro.
 


























Szukamy marketu, by kupić piwo, a może i rum, ale ewentualnie natykamy się na 7eleven, gdzie sprzedają głównie batoniki. Sklepów, gdzie można kupić żywność na wagę w ogóle nie ma, wszystko jest paczkowane. Udaje nam się kupić litrowe piwo Black Horse za 132PHP i 5-litrową wodę. Wracamy do hotelu i idziemy na basen, relaksujemy się po zwiedzaniu, woda jest przyjemnie chłodna.
 






Wieczorem wybieramy się na kolację, ale nie mamy wielu opcji. Street food jakoś nas nie pociąga, a lokalnych knajpek z lokalnym jedzeniem brak, są tylko jakieś sieciówki. Wybieramy koreański bar, Bonchon, jedzenie jest tanie, ale niezbyt dobre, ja mam krewetki (cztery) w tempurze na suchym ryżu, ten suchy ryż będzie mnie prześladował przez najbliższe cztery tygodnie, a Maciej spicy beef stew, też z ryżem, ale ma chociaż sos. Płacimy 418PHP. Zmęczeni wkrótce idziemy spać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz