Rano okazuje się, że nic nam nie załatwiła. Siedzimy więc i czekamy. Tylko na co? Na autobus, który pojedzie do Sagady między 11 a 14, no lol.

O 10.30 wychodzimy więc z homestaya i idziemy na przystanek. Tu dogadujemy się z kierowcą i prywatnym busikiem za 3000PHP jedziemy do Sagada. Odległość 60 kilometrów pokonujemy w półtorej godziny. Droga jest dobra, jednak wiedzie przez góry, więc pełno tu zakrętów, kręci mi się w głowie i jest mi niedobrze. Gdy pokonujemy przełęcz, zostawiamy za sobą mgłę i mżawkę i wjeżdżamy w słońce. Przejeżdżamy przez kolorowe, tętniące życiem Bontoc i o 13 jesteśmy w Sagada Homestay. Mamy pokój z dzieloną łazienką i bez ręczników i bez śniadania za 1000PHP. Internet jest beznadziejny.




Zjadamy lunch, curry vegetables, 130PHP, bardzo dobre.


Sagada słynie z kilku efektownych jaskiń. Kilka z nich można eksplorować samodzielnie, inne wymagają wynajęcia przewodnika. Szczególnie interesujące jest podziemne przejście między jaskinią Lumiang i Sumaging, które wymaga wspinania się na kilkumetrowe podziemne skały i brodzenia w podziemnej rzece.
Spotykamy się z przewodnikiem Augustem, z którym dziś robimy Great Cave i Hanging Coffins, 500PHP/os. Czekamy na transport i jedziemy do jaskini. Jest ona zupełnie niedostosowana do turystów, żadnych zabezpieczeń, lin czy poręczy, poruszamy się po bardzo śliskich kamieniach, w prawie zupełnej ciemności. W pewnym momencie Wiesia i ja rezygnujemy z dalszej przygody, bo jest niebezpiecznie, stromo i ślisko, można poślizgnąć się i wpaść do wody. Czekamy więc, a Maciej i Waldek idą dalej z przewodnikiem. Wracają bardzo zadowoleni. Ja też jestem zadowolona, gdy wychodzę na słońce z tej zimnej i mokrej jaskini.


Jedziemy teraz do Hanging Coffins. Przechodzimy przez cmentarz, idziemy do tych wiszących trumien i August opowiada o tych dosyć nietypowych zwyczajach pogrzebowych. Początkowo ludzie byli chowani w jaskiniach, potem trumny zaczęto wieszać na skałach, by uchronić zwłoki przed dzikim zwierzętami. Potem przyszło chrześcijaństwo i misjonarze zaczęli propagować pochówek w ziemi, chociaż nadal stosuje się ten tradycyjny, na skałach.

Ciekawostką tutejszej obrzędowości są m.in. pochówki ludu Ifugao. Odświętnie ubranego zmarłego sadza się na tzw. krześle śmierci, przywiązując kończyny do poręczy, a głowę do oparcia. Rodzina i krewni zaczynają długą stypę, podczas której zmarły rozkłada się na ich oczach (w tym klimacie wystarczą trzy dni). W końcu rodzina niesie go wraz z krzesłem na miejsce pochówku, gdzie ciało wkłada się do trumny z wydrążonego pnia. Na cmentarze lud Ifugao wybiera skaliste urwiska o pionowych ścianach, w które wbija się drewniane kołki, a na nich układa się trumny zwane 'wiszącymi'.
Miejscowa ludność wierzy, że zmarłych należy chować w miejscach przewiewnych, żeby dusze mogły swobodnie opuszczać ciała, by uczestniczyć w życiu rodziny. Dlatego tradycyjnie, nawet dziś, trumny umieszcza się w szczelinach skalnych lub wiesza bezpośrednio na skalnych ścianach, czasem umieszcza się je również w jaskiniach. W okolicy jest kilka miejsc z widocznymi trumnami, do najpopularniejszych należą Echo Valley i Lumiang Burial Cave. Najstarsze z trumien mają ponad 500 lat i spomiędzy rozpadających się desek widać kości nieboszczyków.





Wracamy przez plantację kawy i o 18 jesteśmy na miejscu.








Na kolację w hotelowej restauracji zjadamy vegetable chop suey, 120PHP i danie z wieprzowiną, 160PHP. Ja chyba tu przejdę na wegetarianizm. Wieczorem próbujemy zorganizować sobie następne dni, ale jest ciężko. Chcemy pojechać do Santa Juliana, skąd chcemy zrobić trek na wulkan Pinatubo, a potem lecieć na Cebu. Trudno cokolwiek zrobić mając tyle niewiadomych i taki słaby internet...
Wreszcie się udaje, ale Maciejowi i Waldkowi zajmuje to cały wieczór. Pada nawet wiele mocnych słów.
