Śniadanie mamy w restauracji La Mision, długo czekamy, ale jest - jak na te warunki - wypasione. I idziemy zwiedzać ruiny San Ignacio.









































Wracamy do hotelu i zamawiamy kierowcę, by zawiózł nas do kolejnych ruin, bardziej oddalonych od miasta. Umawiamy się na 50.000 ARS i jakieś 3-4 godziny. Kierowca przyjeżdża o 13 i zaczynamy od Santa Ana. Ruiny są tu w kiepskim stanie, nieodrestaurowywane i niezabezpieczone, w przeciwieństwie do San Ignacio. Ale fajne.


















Później jedziemy do Loreto, uciekając przed deszczem. Jednak i tu nas dogonił, ulewny, tropikalny i musimy czekać z 15 minut aż trochę przestanie. Jeszcze kropi, a my już biegniemy obejrzeć nawet nie ruiny, a pozostałości ruin, zatopione w dżungli.




I znów pada, a my jedziemy do selwy i przez selwę na parking parku Teyu Cuare. Ścieżką przez selwę idziemy na miradory, skąd podziwiać można graniczną rzekę Paranę. Po jej drugiej stronie znajduje się Paragwaj. I znów zaczyna padać, więc szybko schodzimy po kamiennych schodach i chowamy się pod daszkiem, by trochę przeczekać tę ulewę. Wracamy do auta cali mokrzy. I wreszcie przestaje padać.








Na wczesną kolację kierowca poleca nam Las Orquideas, un lugar diferente para disfrutar i nas tam zawozi. Zamawiamy trzy porcje chuleta/costeleta de ternera con papas fritas y ensalada de lechuga y tomates, jednak zupełnie nie jesteśmy zadowoleni z jedzenia. Jedno mięso przesmażone jak podeszwa, drugie niedosmażone, frytki przesmażone i twarde, a w sałatce brak pomidora. Eeeh. Płacimy 26.400 ARS i zaokrąglamy kwotę w górę.




Wracamy do hotelu, spędzamy czas online, zabieramy bagaże i idziemy na terminal. Czekamy. Przyjeżdżają różne autobusy, jednak nie nasz. Autobus Rio Uruguay przyjeżdża z półgodzinnym opóźnieniem. Jest wygodny, mamy miejsca u góry, z przodu. Ok. 21 zasypiam. W nocy jest zimno, jak zawsze.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz