niedziela, 3 marca 2024

Cataratas de Iguazu

Śniadanie jest beznadziejne, same ciastka i babki, czerstwe, stare i musimy o wszystko się dopraszać, dżem czy masło, tzn. margarynę.






Zamówioną wczoraj taksówką jedziemy do Cataratas de Iguazu. Wodospady Iguazú czyli Wielka Woda, jak nazywają je Indianie Guarani, rdzenni mieszkańcy tych terenów, znajdują się na pograniczu Brazylii i Argentyny. 80% obszaru wodospadu jest na terytorium Argentyny, natomiast pozostałe 20% na obszarze Brazylii.

























Gigantyczne masy wody spadające z niewyobrażalną siłą tworzą wodospady o szerokości około 2 kilometrów składające się z prawie 300 progów skalnych. Średni przepływ wody wynosi 1756 m³/s, a szum wody słyszany jest w promieniu 20 km.



























Garganta do Diablo, a więc Diabelska Gardziel jest najwyższym z wodospadów o wysokości 82 metrów, niestety, tym razem - po ulewnych deszczach przed kilku miesiącami - zamknięta.









































































Jedziemy teraz do San Ignacio autobusem Rio Uruguay. Dobrze, że udało nam się kupić piwo w terminalowym sklepie, bo pić się chce.







Przyjeżdżamy do San Ignacio. Tu w barrios El Solar mamy zarezerwowane pokoje w hospedaje Don Mario. Chodzimy i szukamy i pytamy, nikt nic nie wie. Wreszcie, przy pomocy miejscowej ludności znajdujemy hostel, ale nie ma żadnego oznaczenia, żadnej tablicy, żadnego numeru. Furtka i brama są zamknięte, dzwonka brak. Co jest? Grzecznościowo jakaś napotkana kobieta dzwoni pod podany na bookingu numer - po raz kolejny okazuje się, że przydałaby się karta sim, no ale o tym mówię od początku i jestem totalnie ignorowana, w dodatku Paweł na mnie krzyczy - wreszcie ktoś odbiera i mówi, że wszystkie pokoje są zajęte i nasza rezerwacja była tylko w 50% potwierdzona. I że pokój wynajęto komuś innemu. Maciej mówi, że to nieprawda i że mamy rezerwację. Przyjeżdża koleś na motorku, któremu pokazujemy naszą rezerwację, a on swoje, że to tylko 50%. Otwiera bramę, do kogoś dzwoni, a my się ładujemy z plecakami do środka. Już stąd nie wyjdziemy, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona. W końcu koleś mówi, że przyjedzie po nas samochodem i zabierze do innego hotelu. No ok. Jedziemy więc do centrum miejscowości, ale facet niczego nie ma, dopiero szuka, dzwoni do różnych ludzi. Pfff. Jeździmy tu i tam, nic. Wreszcie zawozi nas do hotelu San Ignacio, no dobra, hotel może być. Jednak dostajemy tu nie pokój hotelowy, tylko cabanę czteroosobową o standardzie naszych domków FWP gdzieś w lesie nad jeziorem.










Kolację jemy w hotelowej restauracji, milanesa neapolitana de ternera con papas fritas y guarnicion. I pijemy piwo Brahma.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz