sobota, 2 marca 2024

lecimy do Puerto Iguazu

Spokojna pobudka, spokojne kiepskie, słodkie śniadanie, znowu z czerstwym pieczywem i koło 10 zamawiamy ubera. Przyjeżdża małe auto z małym bagażnikiem, w którym jest wielka butla gazowa, tu się nic nie zmieści. Odwołujemy je i zamawiamy nowe, które jest trochę większe, ale i tak jeden duży plecak i jeden mały muszą iść do środka. Na lotnisko jedziemy 15 minut, z marszu robimy odprawę, mój plecak waży 13,2 kg. Czekamy, internet włącza się automatycznie i śmiga. Startujemy z 20-minutowym opóźnieniem, lecimy Embraerem E190, małym samolotem z 4 rzędami siedzeń. Mimo iż lot trwa tylko półtorej godziny serwują kawę, zimne napoje i ciasteczka. Lądujemy o czasie, odbieramy bagaże i wychodzimy przed terminal i bierzemy taksówkę za 12.000 ARS, gdyż uber tu nie działa. Wreszcie prawie wszystkie plecaki mieszczą się w bagażniku. Taksówkarz zawozi nas do Hosteria Los Helechos, po drodze umawiamy się na jutro do Cataratas de Iguazu. Będzie nas zawoził i odwoził za 24.000 ARS. To niewiele więcej niż autobus na cztery osoby de ida y vuelta, a zdecydowanie wygodniej, szybciej i sprawniej.
 









































Hosteria Los Helechos położona jest w ogrodzie-dżungli, pokój jest skromny, ale dosyć duży, łazienka ok, czyste ręczniki. Gdy przyjeżdżamy nie ma internetu, wieczorem już jest. Kąpiemy się w basenie, bo rzadka to tu okazja.

















Idziemy na tres fronteras, to miejsce styku trzech granic - Argentyny, Brazylii i Paragwaju, nad rzekami Iguazú and Paraná . Sporo tu turystów.


























Wracamy autobusem miejskim, wysiadamy w centrum i idziemy jeść. Wybór pada na meksykańską knajpę Tacopado Comida Mexicana, gdzie zamawiamy 3 porcje bife de chorizo po 8000 ARS, empanadas, torre de cerveza, czyli wieżę piwa za 8000 ARS i colę dla Agaty. Jest przekąska i starter i danie jest duże. Bardzo nam się tu podoba. Tak bardzo, że przechodzący Anglicy po rozmowie ze mną, zachęceni, też tu zostają.

























Życie się tu późno zaczyna i Maciej nie czuje tego vibes i zagania nas do hostelu. Przypomina mi to moją wychowawczynię z liceum, która w połowie przerwy wyganiała nas na lekcję, gdy rozmawiałyśmy z kolegami z równoległej męskiej klasy. Albo naszego niemieckiego gospodarza na wymianie ze Szwajcarią, który wieczorem zaganiał nas, nauczycieli do spania. Eeeeeh....








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz