Ale dziś dostajemy w d*pę!
Na śniadanie zamówiliśmy wczoraj smażone jajka, tosty i kawę, dostajemy te jajka ociekające tłuszczem - typowe - tostów nie ma, więc bierzemy ciapati, no nieee, można je jeść z butter chicken, a nie ze smażonymi jajkami, a kawa jest bardzo mleczna i słodka, chyba 3w1. Dosyć okropne. Wychodzimy o 8.30, z półgodzinnym poślizgiem. Prognoza pogody jest fatalna. Ma padać cały dzień. I faktycznie pada. Przechodzimy przez strumienie i wiszące mosty, przez wodospady i za wodospadami, przez jakieś chaszcze, omijając skalne osuwiska, po kamieniach, wodzie i błocie. Pada niemal bez przerwy.
Mimo wszystko idzie mi się dobrze i tak maszerujemy z jedną 10-minutową przerwą aż do 14.20, kiedy docieramy do Manaslu Shanti Hotel and Lodge w Jagat. Myślę, że zjemy tu lunch, a okazuje się, że to już koniec na dzisiaj. Ależ jesteśmy zdziwieni. Mogłabym jeszcze spokojnie ze dwie godziny iść. Jedyny problem to to, że jestem przemoczona do suchej nitki.

Dostajemy różowiutki pokój z różowiutką łazienką. Zdejmujemy mokre ciuchy, wykręcamy je, a z butów wylewamy wodę. Dosłownie!
Na późny lunch zamawiamy garlic soup, 350 Rs i small pot of black tea, 450 Rs. Potem odpoczywamy po mokrej wędrówce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz