Noc spędzamy na lotnisku. Jakoś dajemy radę, chociaż czuję już zmęczenie. Lecimy A320, liniami Vistara, startujemy o 7.55. Prawie natychmiast zasypiam, budzę się na śniadanie, na które biorę omlet. Niebywałe, w czasie dwuipółgodzinnego lotu serwują ciepły posiłek. Lądujemy o czasie, wychodzimy do hali przylotów i od razu wiemy, gdzie mamy iść. Nic dziwnego, jesteśmy tu po raz trzeci. Kierujemy się więc od razu w lewo, do kasy, pomijając automaty drukujące formularz wizowy, gdzie za 50$/os. kupujemy wizę na miesiąc. Dziwne, że Jerzy nie zna tej procedury, a przecież bardzo przyspiesza ona cały proces.















Potem w drugim miejscu otrzymujemy wklejkę wizową i idziemy na kontrolę bezpieczeństwa, a tu spore zdziwienie - kolejka, a nawet dwie - męska i damska. Oczywiście, nasza posuwa się wolniej, chyba mężczyzn jest mniej.... a my za to żyjemy dłużej. Maciej już dawno zniknął na horyzoncie, więc przesuwam się troszkę boczkiem i przeskakuję kilkanaście kobiet. Kolejka trwa tak długo, że od razu odbieramy bagaże i na wózku - bo przecież są ogromne i ciężkie - wyjeżdżamy z lotniska.

Wychodzimy przed terminal, Ram macha do mnie, uff tym razem zostajemy odebrani. Witamy się serdecznie i dostajemy na powitanie girlandę z aksamitek, miły zwyczaj nepalski. Ale dlaczego nie ma tu Bijaya?? To spore dla mnie rozczarowanie.
Jedziemy do hotelu, Mandala Boutique Hotel w samym sercu Thamelu, blisko biura Rama. Umawiamy się na 17 i idziemy odpocząć do pokoju. Prysznic i drzemka to wszystko, czego mi teraz trzeba. Na szczęście, bez problemu udaje mi się zasnąć.




Idziemy z Ramem do biura, gdzie do końca rozliczamy oba treki, dookoła Manaslu i do Bhutanu. Potem idziemy do kantoru wymienić pieniądze - za 500 $ dostajemy 66.300 Rs. Ale sprzedawczyni pieniędzy to dziewczynka, która powinna być jeszcze w szkole, a nie pracować w kantorze. No to teraz możemy balować. Teraz druga sprawa do załatwienia - karta sim do telefonu. W małym sklepiku proponują m za 1000 Rs, a ja wiem, że na lotnisku była za 600 Rs. No to wyciągają drugi cennik wg którego sim card kosztuje 600 Rs plus 200 Rs za fizyczną kartę. No ok, biorę, ważna jest przez 28 dni. I teraz zaczyna się cyrk. Formalności przekraczają moje wyobrażenie - zdjęcia paszportu, zdjęcia wizy, imię ojca, a najlepsze to zdjęcie odcisków moich kciuków! Mam nadzieję, że kredytu na mnie nie wezmą.








Krótki spacerek i wracamy do hotelu, gdzie zaraz ma przyjść Bijay. Czekamy... jest i on. Serdeczne uściski, bo przecież widzieliśmy się prawie rok temu, cieszymy się bardzo, fajnie, że udało mi się ten trek załatwić.


Przychodzi Ram i idziemy wszyscy na powitalną kolację do Bon Appetit. Ja zamawiam butter chicken, a Maciej chicken tikka masala, smaczne, do tego bierzemy craft beer Barahsingha o owocowych nutach. Wracamy do hotelu, gdzie wręczam Bijayowi plecak i camel bag; myślę, że dobrze będą mu służyć.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz