Konya to miasto w południowej Turcji, na Wyżynie Anatolijskiej, u północnego podnóża Taurusu, stolica prowincji Konya. Centrum to jeden wielki pomnik architektury ze wspaniałymi zabytkami seldżuckimi (Konya była stolicą sułtanatu Rum) oraz osmańskimi. To tutaj powstał słynny zakon wirujących derwiszów , a do grobu jego założyciela Mevlany ciągną liczne pielgrzymki. Miasto jest ważnym ośrodkiem kultu religijnego.
Po 10 do hotelu przychodzi Bilal i robimy krótkie resume naszej podróży. Podajemy szczegóły, dokąd i na jak długo chcemy jechać, a on rozsyła wici po swoich znajomych, by nam pomogli.
Idziemy do Mevlana Museum, w którym byliśmy już 10 lat temu. Uwagę zwraca niezwykła, żłobiona, turkusowa kopuła, która jest wizytówką miasta. Zgromadzone są tu pamiątki po wilelkim mistrzu i myślicielu, ubrania, czapki, księgi, wyroby jubilerskie. Ciekawe. Dużo tu turystów, głównie Turków, niewielu obcokrajowców, sporo dzieci szkolnych z nauczycielkami.
Kompleks, w którym dzisiaj mieści się muzeum był siedzibą rodziny Celaleddin i został im podarowany przez sułtana Keykobada. Po śmierci Mevlany pochowano go w ogrodzie obok szczątków jego ojca (później dołączył do nich też syn Rumiego), a nad sarkofagami wybudowano grobowiec, typowy dla Seldżuków- w kształcie wielokątnej komory. Ale w 1394 emir Karamanidów, Alaedin Ali zmienił jego kształt, dodając do niego osadzone na wysokim, żłobionym bębnie stożkowe zadaszenie. Cała konstrukcja jest pokryta turkusowymi kafelkami, pochodzącymi z Kütahyi i wstawionymi w 1830 na miejsce starych, już zniszczonych (chociażby przez silne trzęsienie ziemi w 1698). Ta centralna część budowy pochodzi z czasów seldżuckich, reszta zaś z osmańskich. Na przykład meczet i semahane (sala tańca) powstały za Sulejmana Wspaniałego. Następcy i wyznawcy Mevlany założyli tutaj niedługo po jego śmierci klasztor, dobudowując kolejne, potrzebne do tego budynki. Bardzo szybko miejsce pochówku mistrza stało się celem pielgrzymek milionów wiernych i tak pozostało do dziś.
Dziś i my jesteśmy tu pielgrzymami...
W bramie wejściowej wisi łańcuch, wisi tak nisko, żeby wchodząc pielgrzym musiał pochylić głowę... no chyba, że jest tak mały, jak ja ;p
Po muzeum odwiedzamy znajomego, który prowadzi biznes filcowy. Z farbowanej wełny, ugniatanej na jedwabiu robi filc, z którego następnie wytwarza czapki dla derwiszów, symboliczne makatki i inne drobiazgi. Pijemy mocną, turecką herbatę.
Po drodze
spotykamy Eyupa, który na chwilę wyrwał się z biura. Idziemy do
składu z dywanami, gdzie częstują nas najpierw kawą po turecku, a
potem herbatą jabłkową.
Odwiedzamy znajomego Bilala, który od 40 lat sprzedaje przyprawy i suszone zioła na wszelkie dolegliwości. Ma tych przypraw nawet więcej niż ja :p
Odwiedzamy krewnych Bilala, którzy
prowadzą sklep z męskimi ubraniami i z butami. W każdym pijemy
herbatę.
I kręcimy się dalej po dzielnicy handlowej, pełnej malutkich sklepików i knajpek. Na ławeczkach, w cieniu drzew siedzą głównie mężczyźni, patrząc na nas z zaciekawieniem i uśmiechając się przyjaźnie ;) Kobiety, mimo upału, noszą długie suknie i chusty na głowach.
Późny lunch, ok. 15 (tak jak w domu) zjadamy w barze Lazoğlu, ekmek arası, to płaskie pół buły wypełnione drobnymi kawałkami mięsa z szyi krowy, a do picia ayran, czyli lekko słonawy jogurt z wodą.
Następnie idziemy do ruin twierdzy, którą właśnie restaurują. Znajduje się ona w parku na wzgórzu, dookoła którego jedzie tramwaj. Mówi się, że ile razy obejdziesz wzgórze, tyle lat zostaniesz w Konya. Czyli my zostajemy tu na rok :p
Wieczorem jesteśmy zaproszeni do restauracji Havzan Etliekmek Salonu, gdzie Bilal zamawia zupy warzywne i dwie ogromne, długaśne pide z mięsem w czterech różnych smakach. Pycha, uwielbiam.
W Konyi przez te dwanaście lat nastąpiły pewne zmiany obyczajowe, nie ma tu już tak wiele kobiet w burkach i hidżabach jak wtedy, a to przecież najbardziej ortodoksyjne miasto w Turcji.
Wieczorem, już sami, bez Bilala, wracamy do Mevlevi Museum na pokaz tańca wirujących derwiszów, czyli Mavlevitach. Charakterystyczną cechą tego tańca jest medytacja w ruchu, przybierająca formę szybkiego obracania się wokół własnej osi w kierunku prawdy. Derwisze wierzą, że naśladowanie w trakcie tańca, zwanego Semą, ruchów ciał niebieskich, zwiększa aktywność ich duszy oraz generuje więcej miłości do Boga.
W Konyi przez te dwanaście lat nastąpiły pewne zmiany obyczajowe, nie ma tu już tak wiele kobiet w burkach i hidżabach jak wtedy, a to przecież najbardziej ortodoksyjne miasto w Turcji.
Wieczorem, już sami, bez Bilala, wracamy do Mevlevi Museum na pokaz tańca wirujących derwiszów, czyli Mavlevitach. Charakterystyczną cechą tego tańca jest medytacja w ruchu, przybierająca formę szybkiego obracania się wokół własnej osi w kierunku prawdy. Derwisze wierzą, że naśladowanie w trakcie tańca, zwanego Semą, ruchów ciał niebieskich, zwiększa aktywność ich duszy oraz generuje więcej miłości do Boga.
Widowisko jest piękne, pełne mistycyzmu.
Wracamy do hotelu. Jutro ostatni dzień w Konyi, wieczorem wyjeżdżamy do Gaziantep.
Wracamy do hotelu. Jutro ostatni dzień w Konyi, wieczorem wyjeżdżamy do Gaziantep.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz