sobota, 29 czerwca 2019

Gaziantep (Antep), miasto pistacji, baklavy i mozaik

Miasto Gaziantep, leżące na starożytnym Jedwabnym Szlaku, jest polecane przez smakoszy jako miejsce, gdzie można spróbować ponad 400 lokalnych dań. Ta obfitość to wpływ między innymi karawan kupieckich, które przez setki lat przekraczały Anatolię. Przyczyniło się to do niesamowitego rozkwitu kultury kulinarnej i wydłużenia listy używanych w tutejszej kuchni składników o różne inne propozycje.

Dziś większość mieszkańców 2-milionowej metropolii jest zawodowo związana z żywnością i gastronomią, a tamtejszy Festiwal Pistacji co roku ściąga tysiące fanów chrupiących orzeszki i baklavę, chronioną unijnym prawem. Takich miast jak Gaziantep, docenionych przez UNESCO ze względu na ich miejsce na kulinarnej mapie, jest zaledwie 12 na świecie. 

Do Gaziantep przyjeżdżamy przed czasem, o  7.10, czekamy ponad pół godziny,  a ponieważ nikt nas nie  odbiera, w końcu postanawiamy jechać do miasta. Na terminalu policjant po cywilnemu usiłuje nas wylegitymować, ale ponieważ najpierw my każemy mu się wylegitymować, szybko rezygnuje z czynności służbowych i nawet zaprowadza nas na przystanek autobusów miejskich i pomaga kupić bilet.
Do centrum jedziemy prawie pół godziny, to wielkie miasto. Wysiadamy przy Kultur Atatürk Parkesi i kontaktuję się z Ayşa, która ma przysłać jakiegoś wolontariusza, żeby nam pomógł. Ale w czym? Po co? Dajemy sobie świetnie radę sami ;) To pomysł Bilala, który chce być pomocny; no cóż...


Czekamy jakieś pół godziny i przychodzi wolontariusz Tojo z Madagaskaru. Mieszka w Turcji od 3,5 roku i studiuje technologię maszyn. Mówimy,  że potrzebujemy hotelu, a on proponuje Hiltona, ahahahah :) Szukamy więc noclegu, dwa hotele są za drogie, ale trzeci jest ok, to hotel Konak, gdzie płacimy 80TL/pokój z łazienką. 
Chcemy jechać do ruin, ale Tojo jest kompletnie niezorientowany w sprawie transportu, nie wie, gdzie jest informacja turystyczna. Znajdujemy saudiarabskie biuro podróży, ale tam też nie wiedzą,  jak się tam dostać . Szef biura zawozi nas do miasta, a Tojo proponuje program zwiedzania, który nie jest kompatybilny z naszym. 





Pytam trafik polisi, jak się dostać do ruin Zeugma, gdzie na przełomie 19 i 20 wieku odkryto przepiękne mozaiki  z czasów rzymskich i bizantyjskich. Policjant potwierdza, że nie ma transportu publicznego, jedynie taksówka za 250 TL, więc pomysł odpuszczamy. I słusznie, jak się później okazuje, gdyż w ruinach nie ma już żadnych mozaik, wszystkie są w muzeum. Oglądamy stare, 16-wieczne  meczety z czasów osmańskich, zwiedzamy muzeum Mevlanitów, przechodzimy przez bazar, na którym piętrzą się stosy rozmaitych towarów.  Mnie najbardziej urzekają miedziane misy i tygielki do kawy.









































To kucharze Sulejmana Wspaniałego w połowie XVI wieku zaczęli parzyć kawę w specjalnym tygielku. Napar bardzo szybko stał się przebojem w sułtańskim pałacu, choć spory religijne dotyczące tego, czy kawę powinno się pić, czy też nie, trwały dość długo. Pod koniec XVI wieku Imperium Osmańskie było już kawową potęgą, zarówno pod względem spożycia kawy, jak i handlu ziarnem.


















Zwiedzamy twierdzę, wstęp 2 TL/os., potem muzeum archeologiczne, wstęp 6 TL/os. i największe (podobno) na świecie muzeum mozaik, wstęp aż 20 TL. Ale warto. Znajduje się tu wiele przepięknych mozaik, uratowanych ze starożytnego miasta  Zeugma, które miało być zalane wodą z Eufratu, po zbudowaniu na niej tamy. Tu nasz towarzysz nie wchodzi. I dobrze, bo pewnie znowu by chciał,  żeby za niego zapłacić. No już mnie irytuje, że tak ciągle z nami chodzi, próbuję go spławić, jednak bezskutecznie.























































Gypsy Girl, najsłynniejsza mozaika. Jest niesamowita, gdy się poruszasz, sprawia wrażenie, że wodzi za tobą oczami.




Kupujemy sobie baklavę, podobno tu, w Gaziantep jest najlepsza. I jest pyszna, niemożliwie słodka i lepka od syropu. Pistacje chrupią, ciasto jest świeże, a mleczny krem, którym faszerowane są ciastka, dosłownie rozpływa się w ustach. 





Odpoczywamy w hotelu, również od Tojo, niestety jednak umawia się z nami na wieczór na kolację. Idziemy do restauracji Aşina, gdzie zamawiamy Yuvalama Çorbası, typowe danie z Gaziantep, pyszną jogurtową zupę, skropioną aromatyczną oliwą. Staramy się skromnie, ale nasz wolontariusz szaleje i wybiera najdroższe danie z karty, pffff. I jeszcze nie zjada wszystkiego! I zamawia jeszcze köfte, jakieś dodatki i sałatki, które w późniejszych naszych wizytach w restauracjach dodawane są za free. Rachunek wynosi 104 TL, o matko! My płacimy za siebie, on musi zapłacić 30 TL, tym bardziej, że nie my go zapraszaliśmy. Co więcej,  jego opiekunka wyraźnie powiedziała, żeby za niego nie płacić :p

























Młodzian odprowadza nas do hotelu, gdzie częstujemy go herbatą. Gdy już mamy się żegnać, żąda pieniędzy! Nie, no ale o co chodzi?? Przecież jest wolontariuszem i o żadnych pieniądzach nie było mowy! Gdyby na początku było wiadomo, że mamy mu płacić, to bym go od razu pogoniła!
Pffff
Wyjaśniam sprawę z Ayşą, ale niesmak pozostaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz