Śniadanie w stylu 'czym chata bogata', więc z pełnymi brzuchami pakujemy bagaże do samochodu, żegnamy się i wyjeżdżamy. Dziś w planach mamy wczorajszy zamek Frydlant, ale najpierw musimy złożyć wizytę wulkanizatorowi. Za 40 zł naprawia nam koło i już znowu możemy podróżować. Pod zamkiem jest parking, kosztuje 50 koron, parkingowy nie przyjmuje innej waluty, nie ma też terminala. Mamy tylko 30 koron i to mu proponujemy, jest zgoda, ale nie ma biletu. OK. Wstęp do pałacu dla seniora kosztuje 140 koron/os., bierzemy oprowadzanie po czesku, bo nie chce nam się czekać 50 minut na polskiego przewodnika. I okazuje się, że to dobra decyzja, bo mamy prywatną grupę - 4 Polaków, 2 Czechów i jeden pies, a przewodnik Jerzi jest super, sympatyczny i prawie wszystko rozumiemy. Opowiada fajnie i ciekawie.
Zamek i pałac Frýdlant wznosi się na bazaltowej skale nad rzeką Smědá. Ten duży i różnorodny architektonicznie kompleks składający się ze średniowiecznego zamku i renesansowego zamku jest jednym z najważniejszych zabytków w Czechach. Oprócz zwykłych kolekcji mebli i wyposażenia pałacowego ekspozycja obejmuje również bogatą kolekcję broni, fajki, unikatowe biuro władz, pokój dziecięcy, zamkową łazienkę lub dobrze zachowaną kuchnię.








Potem okazuje się, że jest jeszcze zwiedzanie zamku i trzeba kupić nowy bilet, znowu po 140 koron/seniora. Tym razem trafiamy gorzej, grupa polska jest wielka, 38 osób, a przewodniczka nudna. I wiekowa.




Z Frydlantu jedziemy do Hejnic, gdzie mamy zamiar zrobić wycieczkę w góry, na skałki i do wodospadów. Parkujemy na końcu wsi i zielonym szlakiem idziemy łagodnie w górę. Szutrowa droga prowadzi przez bukowy las, w którym znajdują się ogromne bazaltowe głazy. Potem idziemy przez las świerkowy, chcemy dojść do wodospadów, ale tu ich nie ma. Zawracamy więc, trochę bezsensowna ta wycieczka, bo nie ma żadnych widoków, tylko droga przez las i celu żadnego też nie osiągamy. Ale najważniejsze, że jest ruch na świeżym powietrzu.







Na dole jesteśmy po 17, pora na obiad. Zatrzymujemy się po drodze w Myslivecke Zatisi. Zamawiamy polewkę czosknową, smażeny syr z frytkami i pieczeń wieprzową w sosie kaparowym z knedlikami i dwa piwa Gambrinus, płacimy 384 korony. Smaczne, czeskie jedzenie.









I już wracamy do Polski, dziś nocleg mamy w Domu Weselnym pod Kasztanem w Siekierczynie. Pokój 3-osobowy (nie było dwójki) kosztuje 180 zł plus 25 zł/os. za śniadanie, czyli tylko 20 zł mniej niż w Izerskim Domu, a standard jest nieporównywalny. Pokój jest mały, ciasny jak dla trzech osób, z oknami połaciowymi, urządzony bez gustu, w stylu wiejskiego domu weselnego (czyli wszystko się zgadza), a w łazience ciasna, niewygodna kabina prysznicowa z ręczną obsługą słuchawki, której nie można powiesić na uchwycie, bo spada i malutką umywalką. Nie ma gdzie położyć kosmetyczki, chyba że na podłodze. Brak uchwytu na papier toaletowy, no chyba że uchwytem jest grzejnik. W pokoju nie działa wyłącznik lampki nocnej, nie można jej zapalić. Gdy chcę zasłonić okno, spada karnisz wraz z zasłonką.