Pierwszy dzień na nartach,
poniedziałek, prawie kończymy. Maciej wylatuje na hopce i się przewraca.
Nie może wstać. Wołam pomoc. Nadjeżdża secure (tutejszy GOPR) i toboganem zwożą
go do stacji narciarskiej, a potem karetką do szpitala. Ja w tym czasie muszę
przedostać się kilkoma wyciągami na drugą stronę góry, a potem zjechać do
stacji, gdzie mamy auto. Stąd jakiś facet zwozi mi auto i mnie, bo przecież nie
umiem jeździć po serpentynach bez pilota i w dodatku zimą. Jakoś trafiam do
Grenoble (ronda! autostrada!) i razem z Asią jedziemy do szpitala. Maciej ma
złamaną kość biodrową i we wtorek po południu jest operowany. Zakładają mu
blachy, śruby i kotwy. Ma częściową narkozę, więc słyszy, jak mu piłują
kości. Cały dzień się denerwujemy. Na szczęście operacja przebiega
pomyślnie. Wszystko jest w porządku. Teraz czuje się dobrze i dawkuje
sobie morfinę. W szpitalu będzie do soboty lub poniedziałku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz