No ileż można siedzieć w domu? A siedzimy już 6 tygodni! Najwyższa pora wyjechać. Od ponad tygodnia przyglądam się ofertom biur podróży, tym razem padło na Rainbow, bo Itaka nie ma nic ciekawego, a tych wszystkich innych agencji podróży nawet nie mam zamiaru sprawdzać, gdyż ich cena jest z założenia zbyt wysoka. Koszt naszego wyjazdu np. do Argentyny i Chile to ok. 450 zł/osobę dziennie ze wszystkim, a te agencje mają 1200-1500 zł! Założyliśmy więc, że jeżeli znajdziemy wyjazd zorganizowany do 500 zł dziennie, to nie opłaca nam się samym robić wyjazdu, gdyż organizacja tegoż zabiera dużo czasu i zaangażowania. Wówczas kupujemy gotowy zestaw. I tak również było i tym razem. Przygladam się więc objazdówce do Gambii i Senegalu. Do Gambii już prawie lecieliśmy z nieistniejącym już niemieckim biurem Travel One jeszcze przed 2009 rokiem. Ale nie zdecydowaliśmy się, gdyż nie mieliśmy wtedy żadnych szczepień przeciwko żółtej febrze. Cena jest dosyć atrakcyjna i oscyluje wokół 4500-4800 zł/os. Oprócz tygodnia objazdu chcemy dokupić tydzień w hotelu za 700 zł/os., bardzo dobra cena. Potem cena wzrasta, znów spada i nie wiem, czy mam już kupować, czy jeszcze czekać? Finalnie kupujemy tydzień objazdówki z samolotem, przejazdem busem, przewodnikiem, rejsem łodzią, hotelami z dwoma, czasem trzema posiłkami i tydzień w hotelu ze śniadaniem za 5200 zł/os.! Bardzo dobra cena! Kupujemy wycieczkę w niedzielę, a w piątek lecimy. I dobrze, bo oferta wkrótce znika i już się nie pojawia. Faktyczne last minute.
No to jedziemy do Gambii i Senegalu. To piąty nasz wyjazd do Afryki w ciągu roku, miał rację Jerzy z Bocian Safaris mówiąc, że po Namibii będzie nas do Afryki ciągnąć...
Nie idę spać, bo o 3.16 mamy pociąg do Warszawy i boję się, że zaśpię. Maciej idzie spać, ale tylko na dwie godziny. O 2.35 przyjeżdża uber Jacek i za 47 zł zawozi nas na dworzec. Pociąg jest strasznie niewygodny, facet obok okropnie chrapie i nie udaje mi się zasnąć. Po 3 godzinach jesteśmy w Warszawie Zachodniej, skąd SKMką za 3,40 zł/os. jedziemy na Okęcie.
Jest 6.24, jesteśmy na lotnisku. Kręcimy się tu i tam, bo jesteśmy za wcześnie, ale wolę być za wcześnie niż za późno. O 7 rano otwierają restaurację Misa, bierzemy tu śniadanie - dwie frankfurterki (te we Frankfurcie były znacznie większe), bułka z masłem i mix sałat, 22 zł za porcję.


Niedługo otwierają check in, stajemy więc w kolejce. Nikt z pasażerów do Banjul - oprócz nas - nie ma plecaków (a taka była wskazówka na objazdówkę), wszyscy mają walizki i to niektórzy te ogromne. Tylko jedna para ma miękkie torby podróżne. Widocznie wszyscy jadą do hotelu, nie na objazd. Przechodzimy przez security, idziemy do duty free, gdzie kupujemy litrową whisky za 63 zł, dobra oferta na wyjazd poza Unię. Przemieszczamy się na gate i niedługo boarding. Lecimy Boeingiem 737-800, bez cateringu, bez telewizora i strasznie niewygodnym. Niemniej jednak udaje mi się zdrzemnąć i drzemię jakieś półtorej godziny. Wody też nie dają. Ten Enter Air to jakaś tania linia? Albo inaczej, na czarterach jedzenie i picie trzeba sobie kupować? Nie wiem, bo generalnie latamy samolotami rejsowymi, gdzie jest catering i zawsze jego brak mnie dziwi. Ale żeby tak nawet wody nie dać?? Lot trochę mi się trochę dłuży, pewnie przez brak telewizorków z filmami, jedzenia i niewygody.













Wreszcie po siedmiu i pół godzinie lądujemy, szybko wychodzimy z samolotu, na bagaże trochę musimy poczekać, przechodzimy przez kontrolę lotniskową, gdzie musimy uiścić opłatę lotniskową 20$€ albo 20 € i kontrolę paszportową, gdzie po sprawdzeniu paszportów robią nam zdjęcie i pobierają odciski wszystkich palców (u rąk). Potem turyści są przydzielani do busików, których jest kilkanaście. Naszego jeszcze nie ma, bo jest na jakiejś wycieczce, więc czekamy parę minut.

Do hotelu jedziemy około pół godziny. To Sand Beach Holiday Resort. Pokój jest w porządku, łazienka prawie też, tylko klapa jest połamana i szczypie w pupę. Musimy dopomnieć się o papier toaletowy, którego nie dają, bo nie używają. Czyszczą się wodą ze szlaucha. Mydła nie dają. Jeszcze przed kolacją idziemy na miasto, by wymienić pieniądze, kupić wodę i może piwo. Za 50€ dostajemy 3600 dalasi. Szukamy wody, kupujemy ją w małym sklepiku za kratą, 35 dalasi za 1,5 litra. Gdy pytamy o piwo, zostajemy wyśmiani, to kraj muzułmański. W dodatku dziś zaczyna się Ramadan, czyli miesiąc postu. Wracamy do hotelu i idziemy na skromną kolację, którą nakładają/wydzielają nam na talerz - udko z kurczaka, trochę ryżu, dwa kawałki marchewki, kawałek bakłażana i mały listek kapusty. No cóż, może nie będę się objadać na wieczór. O 21.30 mamy spotkanie z rezydentem, Robertem Kucharem, który podaje nam pierwsze informacje, dotyczące objazdu. Koło 23 idziemy spać.


