czwartek, 30 czerwca 2016

all inclusive, Diani Sea Lodge***

Fajny ten hotel, super położony nad Oceanem Indyjskim, jedzenie pyszne! Pokój mamy duży, czysty, z klimą, tylko lodówki może brakuje. Chociaż nie, po co nam lodówka,  skoro cały dzień spędzamy w okolicach baru? :p Łazienka też przestronna, jest nawet bidet, tylko ręczniki okropne! Obsługa grzeczna i miła. Hakuna matata! :)











































Nasz pokój z wielkim łóżkiem:















Widok z leżaka w górę:















w dół:















i przed siebie:



























Po południu znów pojawiają się małpy.























A wieczorem barbecue, jest ekstra.



















środa, 29 czerwca 2016

Plaża i drinki

Po podróży budzimy się po 9, trochę musimy się śpieszyć,  bo śniadanie jest do 10. Zjadamy omlet, kiełbaski i bekon i później usiłujemy podłączyć się z netem, niestety bezskutecznie. Interweniujemy w recepcji, która dzwoni do Mombasy, haha :p i nam cierpliwie czekać.  Idziemy więc na plażę, gdzie układamy się na leżakach z widokiem na Ocean Indyjski. Przepiękny. Turkusowa woda. Fale. Pijemy drinki i odpoczywamy po długiej podróży.






























Po południu na terenie hotelu pojawiają się małpy. Jest ich kilkanaście. Skaczą, biegają, wdrapują się na drzewa. Grzebią w koszach w poszukiwaniu jedzenia. Strażnicy gonią je i wygrażają kijami albo strzelają z procy ;p
No sorry, że tyle tych małp, ale nie mogłam się opanować :)























Dostajemy sms od Asi z informacją, że o 22 na lotnisku w Stambule był wybuch i strzelanina, 3 kamikadze, strzelali z kalashnikov. Kilkadziesiąt osób zabitych, dużo rannych, potem okazało się, że ponad 300 :(
A ja tak beztrosko sobie tam spałam... Zdążyliśmy odlecieć, nic o niebezpieczeństwie nie wiedząc.
Kolacja smaczna, ale pamiętamy,  żeby nie jeść nic tuczącego,  bo przecież się odchudzamy (!), jemy więc mięso,  warzywa i rybę.
Wieczorem animacja Sky Acrobats, kilku facetów robiących fikołki i różne akrobacje. Całkiem nieźli są ;)

















Jeszcze kilka drinków i idziemy spać.  Dobranoc...

wtorek, 28 czerwca 2016

lecimy do Kenii!!! :))))

Z domu wyruszamy w środku nocy,  na 1.35 zamawiamy taksówkę,  a o 2.15 mamy Polskiego Busa do Berlina. W autokarze pełno,  nawet miejsc obok siebie nie mamy :( Szybko zasypiam i drzemię aż do rana, kiedy to o 5.15 jesteśmy na Schoenefeld, a przed 6 zajeżdżamy na ZOB. Stamtąd za 2,70 €/os. Bierzemy S-bahn, a potem autobus na lotnisko Tegel. Oczywiście jesteśmy za wcześnie, więc znajdujemy jakieś krzesełka i się tam mościmy na jakiś czas. Drzemiemy, gdy w końcu nadchodzi czas odprawy. Idziemy na check-in, oddajemy nasze bagaże (Maciej ma 13,9 kg, a ja 16,5 kg; zupełnie nie rozumiem,  jak to się dzieje, przecież sukienki tyle nie ważą :p), znów czekamy, aż otworzą securitate. Sprawdzają nas (wszystkich) bardzo dokładnie. Boarding zaczyna się godzinę przed odlotem.















Lecimy Airbusem A330. Mówi się, że Turkish Airlines są najlepsze w Europie, a stewardesa wylewa na Macieja colę :p Na szczęście jedzonko jest smaczne :) dostajemy menu, z którego wybieramy traditional grilled minced beef, sauteed tomato and peppers and buttered rice. Do tego hummus na przystawkę (luubię), a na deser vanilla creme fraiche. No i napoje, piwo, wino, sok. Fajnie. Najadamy się i później oglądam film 'Aloha' i zaczynam 'All Roads Lead to Rome'. W Istambule lądujemy 10 minut przed czasem, o 15.50 czasu miejscowego.


















Przechodzimy tranzyt i mamy jeszcze 3 godziny oczekiwania na lot do Mombasy. Trochę czytam, potem zaczynam drzemać i tak sobie smacznie drzemię do czasu, kiedy już trzeba się ruszyć i iść do samolotu. Wygodne te ławeczki, nie mają poręczy między siedzeniami, więc można wygodnie się rozłożyć.






























Wsiadamy do samolotu, po jakimś czasie serwują jedzenie. Z menu wybieramy grilled herb chicken fillets, chickpea ragout, sauteed zucchini i saffron rice. Do tego jest cacik cucumber yoghurt, a na deser do&co's chocolate mousse. Smaczne. Kończę oglądać film, szukam jakiś innych, ale w końcu zasypiam. Drzemię jednak dosyć niespokojnie, jest mi niewygodnie i ciasno, kręcę się i nie mogę sobie znaleźć dobrej pozycji. Jest mi gorąco i duszno.
Mamy międzylądowanie na lotnisku Kilimandżaro w Tanzanii. Nie wiedzieliśmy o tym. Wychodzę z samolotu, stawiam stopę (no stopy) w Tanzanii. Ciekawe, czy to jedyny moment spotkania z tym krajem?
W końcu o 3 nad ranem lądujemy w Mombasie. Ufff. Odbieramy bagaże i wychodzimy.
Okazało się, że zdążyliśmy uciec ze Stambułu! Dwie godziny po naszym odlocie był zamach! Najpierw wybuchła bomba, a potem zamachowiec strzelał do ludzi! Wiele osób zginęło! :((((
Mieliśmy dużo szczęścia.... <3















Rozglądamy się w hali przylotów, jest tu kilkunastu oczekujących mężczyzn i nagle widzę Murzyna z kartką 'L'tur'. O, to pewnie po nas. Faktycznie. Facet sprawdza nasze nazwiska i zabiera nas do busika. Dostajemy po butelce wody, miło. Jesteśmy jedynymi klientami.
Jedziemy przez ciemne ulice Mombasy, miasto jest jeszcze uśpione, ale powoli zaczyna się budzić do życia. Przejeżdżamy obok skleconych z byle czego budek i kramików, panuje tu bałagan i brud. Robi to dosyć ponure wrażenie.
Do hotelu Diani Sea Logde*** na Diani Beach zajeżdżamy ok. 5. Meldujemy się w recepcji, trochę formalności i dwóch porterów zaciąga nasze walizki do pokoju. Wcale tego nie chciałam. A teraz oni stoją i czekają na napiwek :p Dostają po dolarze, co wywołuje ironiczne uśmiechy. Czyżby spodziewali się więcej? ;p
Oglądamy pokój i łazienkę, ładnie, czysto. Wracam sama do recepcji (czy trafię? a jak trafię z powrotem?), żeby napisać na whats up do córek, że jesteśmy już na miejscu; loguję się, ale niestety internet nie działa :( No trudno, zajmę się tym rano, a teraz wracam do pokoju- pora spać. Udało się, nie zabłądziłam (w sumie dziwne)! Prysznic i do wielkiego łóżka z moskitierą. Chrrrrrrr....